poniedziałek, 14 marca 2016

Kropka śmierci


Kiedy jakieś dwadzieścia lat temu zaczynałam moją przygodę z Internetem, towarzyszył mi dreszcz emocji, który pojawia się zwykle w obliczu czegoś niezwykłego i będącego absolutnie poza zasięgiem naszego pojmowania. Z biegiem lat dreszcz słabł - zadziałała siła nawyku, choć przyznaję ze wstydem, że pojmowanie nie zwiększyło się ani o jotę. Są jednak w Internecie zjawiska, których, mimo upływu czasu, jakoś nie byłam w stanie tą siłą nawyku objąć. Jedną z nich są emotikony.

Od samego poczatku zjawisko to budziło we mnie organiczny sprzeciw, stawiając pod znakiem zapytania moje głebokie przekonanie, że słowem da się wrazić prawie wszystko. A skoro tak, po kiego doklejać do niego prymitywne obrazki, kwestionując tym samym inteligencję odbiorcy? Czyż jakże piękny i zmyślny wynalazek, jakim jest interpunkcja, nie pozwala nadawać naszym frazom wielu subtelnych odcieni i znaczeń? Tak sobie myślałam i w ramach protestu ignorowałam emotikony, używając dwukropka i nawiasu wyłącznie w celach interpunkcyjnych. Do czasu.

Z czasem bowiem moja wrażliwość, a nawet drażliwość na punkcie "emotków" nieco osłabła. Coraz częściej łapałam się na tym, że i w moich mejlach pojawiają się dwukropkowo-nawiasowe "uśmieszki", choć nadal nie byłam w stanie zaakceptować ich bardziej obrazkowej formy, czyli tzw. buźki. Dwukropek z nawiasem nie drażniły aż tak bardzo - w końcu należą do świata tekstu, nieprawdaż? Ostatnio jednak czuję, że nadciąga kolejny przełom, a na moim jestestwie dokonuje się emotikonowy gwałt. A wszystko za sprawą smartfonów.

Jeszcze do niedawna byłam w naszej pięcioosobowej rodzinie jedynym osobnikiem pozbawionym tej technologicznej zdobyczy XXI wieku. Pozostali domownicy traktują już swoje smartfony jak dodatkową część ciała, z którą rozstanie równałoby się amputacji. Po cichu liczę, że tą częścią ciała nie jest mózg. Mnie to szczęśliwie omijało, ale ponieważ żadna rzecz na tym świecie wieczna nie jest, a już sprzęt telekomunikacyjny w szczególności, moja mocno przestarzała komórka w końcu powiedziała pas. A ja, w ramach nadrabiania zapóźnień technologicznych, obdarzona zostałam smartfonem.

Generalnie, nie narzekam. Sprawne toto, wielofunkcyjne, i tak dalej. Niestety, posiada jednak arcybogaty zbiór "emotów" (moim zdaniem, nieprzypadkowo to się rymuje z "idiotów"), z których zmuszona jestem korzystać. Zmuszona? - Ktoś mógłby się zdziwić. Ale będzie to oznaczało, że ów ktoś nie ma potomstwa w wieku nastoletnim. A ja mam. I już wiem, że dla nastoletniego człowieka XXI wieku esemes bez obrazka jest esemesem straconym.

Na początku walczyłam. Ignorowałam obrazki, budowałam kompletne zdania zawierające podmiot, orzeczenie i dopełnienie, stosowałam przecinki i kończyłam znakiem zapytania, wykrzyknikiem lub kropką. Ostatnio jednak musiałam skapitulować. Dowiedziałam się bowiem rzeczy strasznej. Otóż moja lakoniczna odpowiedź na kwiecistego i ozdobionego licznymi emotkami esemesa, która brzmiała "Okej.", potraktowana została jako wyraz najwyższego lekceważenia. Bo w świecie nastolatków tekst z kropką na końcu nie jest bynajmniej banalnym zdaniem oznajmującym. To tak zwana "kropka śmierci".

Nie chcę nawet dociekać, co w takim razie oznacza wykrzyknik, bo musi to być coś wstrząsającego, coś, co naraziłoby moje stosunki z latoroślą na nieodwracalne szkody, prawdopodobnie ze skutkiem śmiertelnym. Co stwierdziwszy, lecę studiować katalog obrazków w moim smartfonie. 🙈🙉🙊😉

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz