czwartek, 11 czerwca 2015

Zdążyłam. I co z tego?

Mój ostatni wpis był efektem rozmyślań na fali Dnia Matki. Minęły dwa tygodnie, a tu znowu macierzyństwo pcha mi się do głowy jako temat do refleksji. Inspiracja fejsbukowa (to zaczyna być niebezpieczne). To właśnie tam mój kolega znany z konserwatywnego stosunku do rzeczywistości zamieścił wpis propagujący społeczną kampanię na rzecz rodzicielstwa, pt. Zdążyłam... (wersja męska: Zdążyłem...).

Tym, którzy nie znają, wyjaśniam: na plakacie smutna twarz kobiety, a obok napis: Zdążyłam zrobić karierę, zdążyłam być w Paryżu, zdążyłam kupić dom, ale... nie zdążyłam zostać mamą. Intencja plakatu jasna - nie odkładajmy macierzyństwa na zaś, bo czeka nas smutek i żadne Paryże i Szanghaje nam tego smutku nie wynagrodzą.

Cóż, jako matka trójki dzieci, która w dodatku: w Paryżu była po wielokroć (w Szanghaju też, a co!), nabyła całkiem fajne mieszkanko i jak na razie całkiem nieźle sobie radzi zawodowo, mogę śmiało powiedzieć, że ja tego nie kupuję. Bo primo, macierzyństwo to powołanie, a jak każde powołanie, nie jest dla każdego, tylko dla tego, kto to powołanie ma. A secundo, teza wyzierająca z plakatu jest fałszywa, czego dowodzę od lat 25 (tyle sobie liczy mój najstarszy syn) moim własnym życiem.

I daleka jestem od potępiania kobiet (i mężczyzn, rzecz jasna), dla których macierzyństwo nie stanowi celu bytowania na naszej pięknej Ziemi. Mogą, na przykład, woleć tę piękną Ziemię ratować przed zagładą, robiąc karierę w laboratrium leków na raka, dzięki czemu stać je na śliczny domek, choćby i w Paryżu. Nie wmawiajmy im, że ich życie będzie tragiczne i bezwartościowe, bo jakie ono jest (będzie), wie tylko Ten na Górze, który każde ze swoich człowieczych stworzeń obdarzył wolną wolą, dając tym samym wybór. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz