środa, 6 maja 2015

Zaszczepiona na amen


Wielka majówka za nami, a to oznacza, że urlop tuż tuż. Jeśli o mnie chodzi, tegoroczne wakacje spędzę włócząc się z plecakiem po Tajlandii i Laosie. Wybór ten podyktowany został marzeniem naszej najmłodeszej córki, która bardzo chciała zobaczyć dżunglę. Kiedy zorientowała się, że oznacza to łażenie z plecakiem przy 35-stopniowym upale i w strugach monsunowego deszczu, było za późno na protesty - bilety kupione, amen.

W efekcie nasza rodzina w składzie czteroosobowym (syn o monsunie wiedział wcześniej i się z wyjazdu wymiksował) z początkiem lipca wyrusza na azjatycką przygodę. Jednak aby przygoda nie przerodziła się w horror, uznaliśmy, że warto zrobić ukłon w stronę cywilizacji i zaszczepić się przeciw najgorszym azjatyckim francom.

W tym celu zrobiłam wywiad u mojej Przyjaciółki-Zakaźniczki, a następnie, uzbrojona w listę szczepionek, wykonałam telefon do Sanepidu, który takie usługi dla ludności świadczy. Pan, który odebrał telefon, poinformował mnie, że owszem, możemy przyjechać i owszem, zaszczepią nas z przyjemnością. Na pytanie, czy mam zakupić szczepionki i zjawić się z nimi w garści, pan odparł - cytuję: "Nie, wszystko państwo u nas dostaną". Usatysfakcjonowana i mile zaskoczona tak sprawną profilaktyką medyczną, poinformowałam męża, że ojczyzna o nas dba i szczepionki nam funduje, wychodząc zapewne ze słusznego założenia, że zdrowy obywatel jest lepszy od obywatela dogorywającego na dur brzuszny lub polio.

Dziś w godzinach popołudniowych zapakowaliśmy się w czwórkę do samochodu i udaliśmy do Sanepidu, pokonując przy tym pół miasta i korki. Personel przyjął nas bardzo uprzejmie. Przemiła pani doktor wysłuchała, przestudiowała nasze książeczki szczepień, doradziła, przeciwko jakim choróbskom powinniśmy się zabezpieczyć, zbadała płuca i gardła. Pani pielęgniarka ukłuła gdzie trzeba. Już mieliśmy wyjść z gabinetu, kiedy nagle w moim ręku wylądowało kilka niepozornie wyglądających karteczek.

- To do kasy - poinformowała mnie pani pielęgniarka. Trochę zdezorientowana, nie patrząc w oczy mężowi, pomaszerowałam do recepcji. Kiedy zaś usłyszałam kwotę, świat zawirował mi w oczach. Do domu wracaliśmy w atmosferze ciszy przed burzą. Mój PiW podziękował mi zgryźliwie, że nie zgodziłam się na sugerowane przez usłużną panią doktor dodatkowe szczepienie przeciwko wściekliźnie. I zasugerował, żebym następnym razem zadała jednak pytanie pomocnicze w stylu "czy dostać nie oznacza przypadkiem kupić za ciężką kasę". Po czym zamilkł na dobre.

Kurczę, dobrze, że na ten tramping jedziemy dopiero w lipcu. Może mu przejdzie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz