Od paru dni nie sypiam za dobrze. Mniejsza o przyczyny, skupmy się na skutkach.
Po pierwsze, słucham miasta nocą. I dziękuję Bogu i miejskim urzędnikom za to, że z rzezi, która parę lat temu odbyła się przy mojej ulicy, uszło z życiem kilka drzew. Dzięki nim, poza szumem czterech kół, słyszę świergot ptaków - im bliżej poranka, tym głośniejszy i bardziej natarczywy. W dzień tego nie usłyszę. W dzień ptaki przegrywają z jazgotem miasta i zaprzątającymi mnie bardzoważnymisprawami.
Po drugie, myślę. A raczej MYŚLĘ. Z wolna, bez pogoni za plączącymi się wątkami. Bez konieczności natychmiastowych wniosków i niezwłocznego działania. Bez nacisku na "i co z tego". Takie nocne myślenie może wydać OWOC.
Po trzecie, rozmawiam. Z sobą. Z Bogiem. Z tymi, co odeszli. I wbrew mojej gadatliwej naturze, w tych rozmowach głównie słucham. Zdumiewające, ile można się dowiedzieć, kiedy się naprawdę słucha. Choćby siebie samego.
Jak zobaczysz ciemne kręgi pod moimi oczami, nie współczuj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz