wtorek, 1 lutego 2011

O królu, co się głoskom nie kłaniał

Uprzejmie donoszę, że znowu byłam w kinie. Tym razem wybrałam jednak coś lżejszego niż "Czarny łabędź", wychodząc z założenia, że jeden szok emocjonalny w miesiącu wystarczy. Skuszona entuzjastycznymi recenzjami, poszłam na "Jak zostać królem".

Powiem krótko: perełka. Z kilku powodów. Primo, fascynująca historia - pewien książę, który od dziecka jąka się straszliwie, nagle musi zostać królem, co jak wiadomo, wiąże się z ciągłymi występami publicznymi, zatem książę (a potem król) podejmuje heroiczną walkę z własnym językiem, w czym pomaga mu pewien ekscentryczny Australijczyk. Pikanterii dodaje fakt, że historia jest autentyczna, bo dotyczy nie kogo innego, jak króla Jerzego VI - ojca obecnie panującej w Zjednoczonym Królestwie Elżbiety II.

Secundo, świetny scenariusz, okraszony błyskotliwymi dialogami, które choć wywołują czasem serdeczny śmiech (który nigdy - co ważne - nie przechodzi w rechot), zawsze pozostawiają po sobie choć odrobinę refleksji. Tertio, doskonała gra aktorska, zwłaszcza dwójki głównych bohaterów - króla Jerzego (Colin Firth) i jego australijskiego logopedy, Lionela Logue'a (Goeffrey Rush). Wypada też wspomnieć o Helenie Bonham Carter (Elżbieta, żona Jerzego VI), którą widz z mety musi polubić, choćby tylko dlatego, że tak trafnie, a jednocześnie taktownie podsumowała panią Simpson.

Film bawi i wzrusza. Chwilami trzyma też w napięciu, bo proszę mi wierzyć, scena, gdy Jerzy VI musi wygłosić słynne "wojenne" orędzie do narodu, to lepsze od wielu dreszczowców. Uda mu się, czy nie uda? Oczywiście, widz trzyma kciuki, żeby się udało, bo Jerzy VI budzi wręcz instynktowną sympatię, za co zdejmuję kapelusz przed Colinem Firthem, którego Darcy był wprawdzie cudowny, ale daleko mu do Bertiego - księcia-jąkały, który został królem, choć wcale o tym nie marzył.

8 komentarzy:

  1. Film świetny,to prawda,ale ja nie o tym...Nawet nie zdaje sobie Pani sprawy jaka to radość czytać Pani wątpliwej jakości przemyslenia na temat otaczającego świata z oddali, tzn nie mieć już Pani za szefa :)Ulga i prawdziwa radość

    OdpowiedzUsuń
  2. Szanowny Anonimie, fajnie jest sprawiać innym radość. :) Tak to już jest z tymi szefami - jedni ich uwielbiają i po nich płaczą, inni wręcz przeciwnie. Ale skoro już nie jestem Pani/Pana szefową, skąd ten lęk przed ujawnieniem swojej tożsamości? Podpisał(a)by się Pan (Pani) choćby imieniem i oszczędził(a) mi kłopotu z szukaniem stosownej formy. Przecież po premii już nie polecę. Cóż, rozumiem. Odwagi cywilnej nie kupi się nawet płacąc kartą Master Card, nieprawdaż?
    Na koniec informacja, która pewnie Pana/Panią ucieszy - nie ma obowiązku czytania wszystkiego w sieci. Zatem może się Pan/Pani ograniczyć do tego, co NAPRAWDĘ sprawia przyjemność. Chyba, że to jakaś forma masochizmu, ale na to już nic nie poradzę.
    Mimo wszystko, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Encore une fois

    OdpowiedzUsuń
  4. A jednak
    udałos ię,po poprzedi wpis zniknął

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak tak nie tylko Pani zna francuski Madamme ...:) były czasy, kiedy uczyło się tego języka w szkole np...w liceum Batorego (:)to już trop...nieptawdaż?...Zyczę spokojnej nocy...Acha..jestem facetem więc nie są potrzebne te a / e etc.... Bye, bye..(wolę jednak Angoli :) )

    OdpowiedzUsuń
  6. Że też się Panu chce... :) Te a/e nie będą potrzebne, bo z anonimami nie prowadzę dyskusji. Miłego dnia, weekendu, życia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak mawiał bohater wyżej wspomnianego filmu: "My castle, my rules" - mój zamek, moje zasady.

    OdpowiedzUsuń
  8. Szanowny Panie Anonimie,

    Ponieważ zasypuje mnie Pan wiadomościami (bo komentarzami trudno to nazwać), informuję, że zgodnie z zakomunikowaną powyżej zasadą, żadna z nich nie doczeka się publikacji. Primo, jak już pisałam, z anonimami nie dyskutuję, secundo, obraża Pan w nich nie tylko mnie, ale i inne osoby, na co, jako gospodyni tego bloga, pozwolić nie mogę.
    Nadto informuję, że Pańskie wiadomości od jakiegoś czasu wyrzucam do kosza bez czytania, więc nawet mnie Pan nie zirytuje. Pozdrawiam i życzę bardziej konstruktywnego zajęcia.

    OdpowiedzUsuń