piątek, 5 lutego 2016

Zjawa czy upiór


Obejrzałam "Zjawę". Pominę rozliczne walory filmu, bo o tym rozpisują się wszyscy recenzenci. Oczywiście za wyjątkiem tych, którzy rozpisują się o wadach. Osobiście, bliżej mi do tych pierwszych. A mimo to, drugi raz bym już "Zjawy" nie obejrzała. Dlaczego?

Ano dlatego, że to film, po którym wiara w człowieka chwieje się mocniej niż wielokrotnie w tym obrazie ukazywane targane wichrem sosny. (A może to były świerki?) Z opowiedzianej tam historii wynika bowiem, że nic tak człowieka nie nakręci i nie umocni do przetrwania jak stara, dobra zemsta. Może cię pocharatać grizzli, możesz mieć w gardle dziurę wielkości krateru, a na plecach krwawe szramy niczym dorzecze Amazonki, możesz spaść na łeb na szyję z urwiska o wysokości Pałacu Kultury, może ci tyłek przymarzać do podłoża, a mimo to przeżyjesz - o ile w twojej duszy pod kotłem pali nienawiść. Oczywiście, przydaje się też kilka traperskich umiejętności, ale to już didascalia.

Lubię myśleć, że człowiek może więcej, niż mu się wydaje. Że siła woli i hart ducha zdolne są pokonać słabości fizycznej powłoki. Ale nie jest mi wszystko jedno, skąd ów hart się bierze i czym się żywi. Duch Hugh Glassa karmił się czymś paskudnym. W tym kontekście, bardziej zasłużył na miano upiora, któremu etymologia przypisuje cechy tego, który żywi się krwią. Dodajmy, cudzą.

I zadaję sobie pytanie: czy gdyby pan Glass tak bardzo nie pragnął się zemścić, znalazłby siłę, by dotrzeć do fortu?

PS Przyjaciel zwrócił mi uwagę, że prawdziwa historia Glassa była inna. Podobno wybaczył kumplom, którzy zostawili go na pewną śmierć. Inna sprawa, że zgodnie za tą wersją zdarzeń, Fitzgerald nie zabił jego syna. Tak czy siak, w świetle powyższego, historia z Leo w roli głównej to historia całkiem innego faceta. Jak to w kinie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz