środa, 22 kwietnia 2015

Change money, czyli oferta do odrzucenia

Napisał dziś do mnie Jacek. Pojęcia zielonego nie mam, kim jest, ale za to on wie świetnie, kim ja jestem i zwraca się do mnie poufale - po imieniu. "Beata - pisze (no, nie da się ukryć, tak mi dali na chrzcie) - znacząco zwiększ swoje zarobki!" Wykrzyknik dodałam od siebie, bo proszę mi wierzyć, zabrzmiało to bardzo kategorycznie. Znaczy się, Jacek nie dość, że wie, jak mi na imię, to jeszcze ma niezłe rozeznanie w moich dochodach i ocenił, że mam w tym obszarze pewne, hmmm, deficyty.

Potem Jacek już nie bawi się w literaturę, tylko wali po oczach zdjęciem z podpisem: Zainwestuj w handel walutami. Na fotce zaś widnieje ekran komputera, na którym jakiś wykres słupkowy wymownie wspina się ku niebu. Oprócz tego, tylko: myszka (taka komputerowa, nie gryzoń), filiżanka (zakładam, że z kawą) i dłoń (zadbana, pazury czyste) na smartfonie.

Wnioski nasuwają się same. Jeśli posłucham Jacka, to nie ruszając się z domu, popijając kawę, zarobię krocie (to te rosnące słupki), posługując się wyłącznie myszką i telefonem. No, musiałabym tylko zrobić manicure, ale to nieistotny szczegół.

Sęk tylko w tym, drogi Jacku, że handel czymkolwiek kompletnie nie leży w mojej naturze. Natomiast, handel walutą, w moim wypadku, ogranicza się do wizyt w kantorze, kiedy muszę nabyć jakieś egzotyczne walory, które potem, jeśli nie wydam wszystkiego, często bezskutecznie próbuję z powrotem wymienić na nasze kochane, polskie złote. I doświadczenie mam takie, że na tych transakcjach wychodzę jak Zabłocki na mydle.

Dlatego, bujaj się, Jacku, czy jak ci tam, za takimi propozycjami. Wyraźnie kiepsko mnie spozycjonowałeś w swoich marketingowych analizach. Natomiast, gdybyś chciał znacząco zwiększyć moje zarobki, mogę podać numer konta. Zapraszam na priw. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz