piątek, 20 lipca 2012

Slotem bliżej


Czy wiesz, drogi Czytelniku, czym jest slot? Nie, nie lot. I nie zlot. SLOT. Es, el, o, te. Wiesz? Założę się,  że nie masz pojęcia. I nic dziwnego. To jedno z tych słów, których normalny człowiek nie używa. Coś jak kątownik, teownik czy encefalopatia. Przychodzi jednak taka chwila, kiedy kwestia kątownika staje się – jak to elegancko ujmują przyjaciele znad Sekwany i Tamizy – witalna. I nagle człowiek nie dość, że wie, czym toto jest, rozróżnia ileś tam rodzajów i podrodzajów tego czegoś, to jeszcze potrafi zrobić z niego użytek.

Podobnie jest ze slotem. Żeby wiedzieć, co to takiego, masz, Czytelniku, dwa wyjścia. Albo „robić” w lotnictwie, albo… spóźnić się na samolot. Najlepiej w wyniku przesiadki, bo wtedy kwestia slotu objawia się w całej  swojej bolesnej pełni.

Slot jest bowiem czasem, którym dysponuje dana linia lotnicza w danym porcie lotniczym pomiędzy zaparkowaniem w gacie (czytaj „gejcie” i nie kojarz z niczym nieprzyzwoitym) a opuszczeniem pasa startowego. No, mniej więcej, coś tam mogłam uprościć. Sęk w tym, że na wielu lotniskach slotów jest mniej niż chętnych do parkowania i startowania, bo doba ma tylko 24 godziny i ni cholery nie chce się rozciągnąć, a i pasy startowe jakoś nie bardzo się do tego kwapią. W rezultacie samoloty krążą rozpaczliwie nad lotniskiem, czekając na slot zajęty przez jakiś inny samolot, który wcześniej też swoje odpękał, robiąc kółka i pętelki, zamiast parkować już pół godziny wcześniej.

Jednym z takich lotnisk jest Wiedeń. Slotów ci tutaj jak na lekarstwo, za to samolotów od groma. Wśród tych ostatnich znalazł się dziś i mój. Slotu dla niego nie starczyło, a mnie nie starczyło kondycji, by w rekordowo krótkim czasie pokonać biegiem odległość z jednego gate’u do drugiego i zdążyć na przesiadkę. Jedyne, co mi się udało, to nie dostać przy okazji ataku serca – z wysiłku i stresu, co uważam za jedno z większych życiowych osiągnięć. Zwłaszcza, że obsługa gate’u w osobie śniadego młodzieńca najpierw poinformowała mnie, że mój samolot właśnie startuje, po czym dodała z uśmiechem, że teraz mogę się już zrelaksować.

O tym, jak spędziłam noc w Wiedniu, czekając na kolejny lot do Warszawy, opowiem przy innej okazji. Tym bardziej, że nie wiem jeszcze, jak się ta historia skończy i czy na przykład taksówka wioząca mnie o 5 rano na lotnisko nie utknie w gigantycznym korku,  związanym – jak mówią spece od transportu – z powszechnie znanym w Europie zjawiskiem kongestii. Jedno mogę stwierdzić bez wahania – teraz już wiem na pewno, czym jest slot. Nie ma to jak zajęcia praktyczne!

Wiedeń, pokój hotelowy bez dostępu do Wi-Fi, 18 lipca 2012, 23.05.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz