Laotańskie Koleje Państwowe
Laos potęgą kolejową nie jest, to pewne. Nie jest zresztą także specjalnie rozwinięty, jeśli chodzi o drogi, ale to inna historia. Co się tyczy kolei, można powiedzieć, że Laos rozwój tej formy transportu dopiero ma przed sobą. To, co w tej kwestii zdziałał do tej pory, zamyka się w zaledwie trzykilometrowym odcinku torów kolejowych, łączących laotańską i tajską strefę przygraniczną.Wrażenie jest naprawdę porażające. Surrealizm w czystej postaci. W środku kompletnego pustkowia, ni z tego, ni z owego wyrasta malutka stacyjka, na której roi się od urzędników - pograniczników i innych bliżej niezidentyfikowanych osobników w uniformach. Nie roi się tam za to od pasażerów, co może być czynnikiem hamującym rozwój laotańskiej kolei. Z drugiej strony, kto wie, może gdyby linia kolejowa miała więcej niż te trzy marne kilometry, pojawiliby się i pasażerowie?
Poza biurem oficera imigracyjnego, który z wdziękiem pobiera opłatę za to, że się opuszcza (sic!) gościnne tereny Laotańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, na stacyjce znajduje się jeszcze drugie biuro, w którym siedzi tajemniczy urzędnik, toaleta, sklepik i... już. Aha, są krzesełka dla oczekujących na pociąg podróżnych. I chwała Bogu, że są, bo pociąg z tej stacyjki odchodzi tylko dwa razy na dobę, więc zwykle spędza się tam sporo czasu.
Dla porządku dodam, że asortyment w sklepiku daleki jest od zdrowej żywności - chipsy, chipsy, chipsy, zupki chińskie, zupki chińskie, zupki chińskie, ciasteczka, cukierki... Koniec. No, jeszcze herbata Lipton oraz kawa 3 w 1 - jedno i drugie zalewane wodą z termosów miłego, choć małomównego sklepikarza. Lepiej nie przyjeżdżać tam na głodniaka.
Czas na stacyjce Laotańskich Kolei Państwowych płynie niespiesznie. Częściowo zabija się go wypełnianiem formularzy wyjazdowych (Laos) i wjazdowych (Tajlandia). Można, oczywiście, poczytać, jeśli ma się co. No i można pogadać z nielicznymi turystami, którzy - podobnie jak my - wybrali tę drogę przejazdu z Laosu do Tajlandii.
Zawsze się czegoś człowiek dowie. Ja, na przykład, rozmawiając z pewną miłą Amerykanką z Oregonu, dowiedziałam się, że w Bangkoku można sobie prawie za bezcen skorygować laserowo wzrok. Amerykanka jechała do Tajlandii właśnie w tym celu. Żebym to ja wiedziała wcześniej! Może wróciłabym do kraju bez okularów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz