Odsłona pierwsza, czyli Prawdziwy Mężczyzna na rowerze
Wyruszyliśmy trochę spóźnieni, bo jej rower, oczywiście, miał niedopompowane koła. Jak ona sobie poradzi z tym rowerem, kiedy ja wyjadę do Polski - pojęcia nie mam! Do parku Mezaparks dowlekliśmy się dopiero po godzinie. Nie rozumiem, dlaczego kobiety muszą sprawdzać trasę dosłownie co dziesięć minut. Toć mówię, że dobrze jedziemy! To nie! Ona musi się zatrzymać, pogapić na mapę, udając, że wie, gdzie są strony świata, a na dobitkę sprawdzać w telefonie tę nową aplikację, co to nas lokalizuje i nawiguje. Obawiam się, że jak zostanie w tej Rydze sama, to się zgubi w swojej własnej dzielnicy i żadna aplikacja jej nie pomoże.
Jechaliśmy, rzecz jasna, chodnikami, bo ona panicznie się boi jazdy po ulicy. Czego się boi, to dla mnie zagadka. Samochody jeżdżą tu bardzo przyzwoicie i rowerzyści traktowani są naprawdę dobrze. Efekt jest taki, że siedzenie mam odbite do kości, bo jakość chodników rozmaita. Co przeżyłem na wielkim skrzyżowaniu z tramwajami i trolejbusami, wiem tylko ja i mój Anioł Stróż. Patrzenie, jak moja małżonka przeprawia się przez to skrzyżowanie, kosztowało mnie kilka lat życia i ocean cierpliwości.
Sam park - naprawdę super. Jest gdzie jeździć i na co popatrzeć. Niestety, nie mogłem zrobić tylu zdjęć, ile chciałem, bo jej się strasznie spieszyło nad jezioro. Po co - pojęcia zielonego nie mam, bo o kąpieli słuchać nawet nie chciała - podobno za zimno. Gdzie za zimno! Trochę chmurek i lekki wiaterek, a ta się trzęsie. Za to jak dopadła do ławeczki z widokiem na wodę, myślałem, że już się stamtąd nie ruszymy.
Trasę powrotną nieco wydłużyłem - w końcu jeździliśmy dopiero cztery godziny. Było trochę lekkich wzniesień, ale bez przesady! Niestety, plan, żeby jeszcze pojechać na południe Rygi i zahaczyć o Moskiewskie Przedmieście, nie wypalił. Małżonka miała już śmierć w oczach, czego kompletnie nie pojmuję, bo przez cały dzień wlekliśmy się jak smród za wojskiem.
Odsłona druga, czyli Prawdziwa Kobieta na rowerze
Wyruszyliśmy dosyć wcześnie, bo obiecaliśmy sobie, że nie będziemy się nigdzie spieszyć. Jest niedziela, jedziemy na drugi koniec Rygi, ma być relaks i przyjemność. Niestety, Małżonek od razu wrzucił takie tempo, że Wyścig Pokoju to pikuś. Postanowiłam się nie przejmować i pedałować z godnością. Trudno jednak o zachowanie godności, gdy ktoś co chwila demonstracyjnie zatrzymuje się i czeka, aż do niego dojadę, a na twarzy ma pobłażliwy uśmiech z serii "moje ty biedne kochanie". Wrrrrr!
Niestety, trasy nie mieliśmy przygotowanej, a mapka była mocno niedokładna. On, oczywiście, nieodmiennie twierdził, że wie, dokąd jechać, po czym nagle musieliśmy skręcać w jakimś zupełnie zagadkowym kierunku. Aplikacja nawigacyjna w moim smartfonie kilkakrotnie okazała się prawdziwym zbawieniem.
Jechaliśmy głównie chodnikami, bo jazda po ulicy, po której samochody zasuwają z prędkością światła, jak dla mnie kłóci się z pojęciami "relaks" oraz "przyjemność". Chodniki są tu nie najgorsze i spokojnie można sobie po nich jechać. Czasem jednak musieliśmy pokonywać jakieś odcinki ulicą i do końca życia nie zapomnę tego skrzyżowania z tramwajami i trolejbusami, które przejechałam na raty i z duszą na ramieniu. Ale widziałam w jego oczach wyraźny podziw, że tak świetnie sobie poradziłam. Ha!
Park Mezaparks - cudo! Piękny, sosnowy las i jeszcze piękniejsze jezioro Kisezeres. W którym można się nawet kąpać, ale oczywiście nie przy takiej temperaturze jak dziś. Dlatego zupełnie nie rozumiem wymówek, jakich musiałam wysłuchać w kontekście tego, że nie wzięłam kostiumu kąpielowego. Po co mi kostium kąpielowy, kiedy mam gęsią skórkę? No, po co?
Wracaliśmy jakąś dziwną, okrężną drogą. Podejrzewam, że się zgubiliśmy, ale on nie chciał się do tego przyznać. No bo chyba nie kazał mi jechać po tych wszystkich górach celowo? Propozycję, by pojechać oglądać tutejszy "Pałac Kultury", potraktowałam jako dowcip. Przez pięć godzin zasuwaliśmy jak na Tour de Pologne, więc miałam chyba prawo być zmęczona, czyż nie?
Ryga by bike. Obiektywnie
Zwiedzanie Rygi na rowerze to fajna sprawa. Park Mezaparks i jego okolice, które przypominają nieco nasz podwarszawski Konstancin, polecam bez dwóch zdań!
Reszta to didaskalia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz