niedziela, 10 lipca 2016

Moja Ryska Przygoda. Rundale - rokoko i róże


Witam Cię, drogi Czytelniku, w cudzych, bynajmniej nieskromnych progach! Oto pałac w Rundale. Perła łotewskiego rokoko. Nosząca liczne znamiona plagiatu z Wersalu. Miejsce, gdzie człowiek nie wie, co podziwiać bardziej - róże na ścianach i sufitach (stiukowe arcydzieło niejakiego Graffa), czy te z ogrodu, będącego w stylu, a jakże, francuskim.

My podziwialiśmy i jedno, i drugie. Odłożyłam na bok moją niechęć do rokokowego przepychu i dałam się ponieść estetycznym uniesieniom, wyrażającym się co i rusz w okrzykach "Ale popatrz na ten sufit!" Bo i jest na co patrzeć. Stiukowe cudeńka, z wielką starannością odrestaurowane, robią niesamowite wrażenie. Zresztą, nie tylko one. Cały pałac, w którym bywała sama Katarzyna II (tu, nie wiedzieć czemu, uporczywie zwana Wielką), jest po prostu piękny. Być na Łotwie i nie być w Rundale, to jak być w Polsce i nie zobaczyć Wilanowa, albo i Wawelu.

Wracając do Katarzyny, to miała powody, by do Rundale zajeżdżać - wszak to właśnie ona podarowała tę posiadłość swojemu kochankowi, księciu Zubowowi. Ten zostawił go w spadku prawowitej małżonce (drobne zadośćuczynienie za niewierność), Tekli primo voto Walentynowicz, która nie pogrążyła się w dozgonnej żałobie, ale wyszła powtórnie za mąż za księcia Szuwałowa. Zanim jednak wszystko to się wydarzyło, pałac w Rundale należał kurladzkiego rodu książęcego Bironów.

Zwiedzając pałacowe wnętrza, z grubsza można sobie wyobrazić, jak wyglądało życie wśród tego całego przepychu, co i rusz wpadając na jakiś zabawny drobiazg, który więcej mówi o mieszkańcach Rundale niż wiszące na ścianach portrety. Ot, na przykład, przylegający do sali balowej pokoik, zaprojektowany jako wystawa pałacowej porcelany. Poza funkcją wystawową, pokoik ów nie spełniał żadnej innej - ot, oryginalny hołd złożony sztuce. A może... próżności?


A kiedy człowiek zmęczy się już trochę obcowaniem ze sztuką użytkową, może śmiało przejść do pałacowych ogrodów, gdzie obcuje nie tyle z naturą, ile - dziś powiedzielibyśmy - z architekturą krajobrazu. Ogród jest zaprojektowany w najdrobniejszych szczegółach, zgodnie z barokowym kanonem piękna. Klomby, fontanny, labirynty żywopłotów... No i róże, róże, róże. Przeróżnych kształtów i kolorów. O nazwach tak fantazyjnych jak Sweet Sultane czy Golden Kiss, o Konstancji Mozart nie wspominając. Jedyne, czego żałowaliśmy to, że nie przyjechaliśmy do Rundale ze dwa tygodnie wcześniej, kiedy różane krzewy były w pełnym rozkwicie. Dziś wiele z nich już przekwitło, zachowując tylko resztki świetności - jak stare księżne, kryjące upływ czasu pod zbyt grubą warstwą różu i bielidła. 

Na koniec praktyczna rada. Jeśli kiedyś, drogi Czytelniku, zawitasz do Rundale i poczujesz głód, nie idź do restauracji na pierwszym piętrze - tam czeka Cię rokokowy luksus i takież ceny, ale do małej tawerny w podziemiach. I tylko pamiętaj, jeśli nie jesteś Gragantuą, nie zamawiaj zupy solianka (jak mnie poinformował PiW, który ją spożył, to coś w rodzaju gulaszu) wyłącznie dla siebie. Zamiast zupy w talerzu, dostaniesz bowiem pusty talerz oraz... wielką wazę pełną gęstej zupy. Za jedyne trzy euro, co, zwłaszcza jak na łotewskie standardy, jest ceną śmiesznie niską.


Wracając do Rygi, nuciłam pod nosem "Groszki i róże" Ewy Demarczyk. Znacie? To posłuchajcie...

Groszki i róże




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz