Ręka w górę, kto w ciągu ostatnich pięciu lat widział kosiarza (taki facet z kosą, co ścina trawę lub zboże). Jasne, dziękuję. To teraz ręka w górę, kto w ciągu ostatnich pięciu lat widział żurawia (taki ptak, co z czaplą się nie umiał zejść). Taa, dziękuję. I na koniec, ręka w górę, kto przepłynął kajakiem 20 km, na obiad zjadł pół kalarepy i trzy morele, spalił sobie czoło oraz kilka innych części ciała i czuje się po tym wszystkim niebiańsko szczęśliwy. Ja! Ja! Ja, na wszystkie punkty powyżej!
Kosiarza widzieliśmy jeszcze w drodze do Cesis, skąd rozpoczynał się nasz kajakowy szlak. W chwilę potem dwa, powtarzam, DWA żurawie, z godnością spacerujące po ciągnącej się wzdłuż drogi łące. Potem już tylko kajak i... Gauja.
Gauja to rzeka. Podobno jedna z najpiękniejszych na Łotwie i wprost stworzona do wypraw kajakowych. Potwierdzam w całej rozciągłości. No, może nie całej, bo przepłynęliśmy dziś zaledwie fragment Gauji - między Cesis a Ligatne. Ale za to jaki fragment! Proszę uruchomić wyobraźnię...
Szeroka na jakieś dwadzieścia - trzydzieści metrów rzeka w kolorze gorzkiej czekolady. Ta barwa to skutek niesionych przez wody Gauji drobin piaskowca, z którego zbudowane są wysokie i strome brzegi, porośnięte świerkowo-sosnowo-brzozową mozaiką. A co jakiś czas przepiękne, piaskowe klify w różnych odcieniach ochry. Śpiew ptaków, plusk wioseł, słońce, wiatr... Raj.
No, prawie. Bo, jak wiadomo, świat byłby cudowny, gdyby nie ludzie. Którzy, przynajmniej niektórzy, zupełnie nie wiem, po co pchają się w te piękne okoliczności przyrody, skoro ich ulubionym zajęciem jest wykrzykiwanie z kajaka do kajaka "Uchuuu!". Na co drugi kajak ochoczo odpowiada "Uchuuuu!". I tak dalej w ten deseń. Ptaki milkną, słońce, zniesmaczone, chowa się za chmurkę.
A gdy podpływamy bliżej jednego z przecudnej urody klifów, ze zgrozą odkrywamy ślady działalności homo sapiens. I choć wyryte w piaskowcu napisy są po łotewsku, łatwo się domyślić, co autor miał światu do zakomunikowania. "Ty byłem/byłam". "Kocham cię, misiaczku" (plus gigantyczne serce). Misiaczek na pewno się ucieszył. My mniej.
Mimo wszystko, było wspaniale. Gauja łaskawie niosła nas swoim niespiesznym nurtem, tylko w dwóch lub trzech miejscach pokazując pazurki w postaci niegroźnych bystrzy. Do przeprawy promowej w Ligatne dopłynęliśmy niezbyt zmęczeni i pełni ochoty na więcej. Z czego wniosek, że ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz