Wczorajsza gwałtowna ulewa ponownie odcięła naszą klatkę schodową od świata. Jedyną, marną pociechą, jest to, że nasze troski dzieli większość mieszkańców Rygi. Burza zaskoczyła nas w środku spaceru, z tym że słowo zaskoczyła jest nie na miejscu. Jak się wychodzi z domu, a niebo nad głową jest barwy kobaltowej i wydaje coraz bardziej wyraźne pomruki, to były skaut i skautka raczej nie mają wątpliwości, co ich czeka. Zatem wiedzieliśmy, aleśmy to zlekceważyli. Skutki były opłakane. Piętnaście minut nawałnicy i wyglądaliśmy jak ofiary tsunami. Nasz parasol okazał się śmiesznym rekwizytem. Ryskie ulice zmieniły się w rwące potoki, co mój PiW, inżynier, skwitował dosadną uwagą na temat braków jakieś tam kanalizacji deszczowej i stanu studzienek.
W dzisiejszym, porannym słońcu wszystko wyglądało już nieco lepiej, wody powoli ubywało, z naciskiem na powoli. Na naszym podwórku jezioro zmalało do rozmiarów stawu i żeby dostać się do klatki schodowej, nadal trzeba uprawiać ekwilibrystykę wodno-lądową. Ale nie ma tego złego, o czym za chwilę.
Najpierw muszę wyznać, że Ryga w wielu aspektach budzi we mnie wspomnienia. Już sam fakt, że mieszkam w bloku z lat 60., w jakimś sensie przenosi mnie w czasy dzieciństwa i młodości, które spędziłam w tak zwanym budownictwie socjalistycznym. Jego rozliczne uroki można by spisać na wołowej skórze, co może kiedyś zrobię. Dziś jednak chcę się opowiedzieć o czymś, a raczej o kimś, kto w bloku odgrywał rolę pierwszoplanową. O gospodarzu domu.
Dziś to już historia. W niektórych, luksusowych apartamentach gospodarzy domu zastąpili eleganccy konsierże, którzy z gospodarzem domu mają tyle wspólnego, co niejaki Anioł z serialu "Alternatywy 4" z Archaniołem Michałem. Ale proszę sobie wyobrazić, że nasz ryski blok gospodarza domu ma. Konkretnie gospodynię.
Na razie wiem o niej dwie rzeczy. Ma ogniście rude włosy i bardzo wcześnie wstaje. Skąd to wiem? Bo mieszkam na parterze. I kiedy o 5.30 nasza gospodyni domu zaczyna sprzątać podwórko, musiałabym być głucha i ślepa, żeby tego nie zauważyć. Sprzątanie polega bowiem głównie na zamiataniu. Szur, szur, szur. Miotłą po żwirze i skrawkach asfaltu. Szur, szur, szur. Tuż pod naszym oknem. I tak codziennie. Nie muszę nastawiać budzika.
A dziś - cisza. Ruda głowa nie pojawiła się pod oknem sypialni. Bo i po co? Żeby zamiatać jezioro? Kiedy obudziliśmy się o skandalicznie późnej godzinie siódmej, zgodnie uznaliśmy, że błoto pod klatką schodową to niska cena za taki luksus. I zanuciliśmy:
Hymn na cześć gospodarza domu, Alternatywy 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz