sobota, 2 lipca 2016

Moja Ryska Przygoda. Gospodarz domu


Wczorajsza gwałtowna ulewa ponownie odcięła naszą klatkę schodową od świata. Jedyną, marną pociechą, jest to, że nasze troski dzieli większość mieszkańców Rygi. Burza zaskoczyła nas w środku spaceru, z tym że słowo zaskoczyła jest nie na miejscu. Jak się wychodzi z domu, a niebo nad głową jest barwy kobaltowej i wydaje coraz bardziej wyraźne pomruki, to były skaut i skautka raczej nie mają wątpliwości, co ich czeka. Zatem wiedzieliśmy, aleśmy to zlekceważyli. Skutki były opłakane. Piętnaście minut nawałnicy i wyglądaliśmy jak ofiary tsunami. Nasz parasol okazał się śmiesznym rekwizytem. Ryskie ulice zmieniły się w rwące potoki, co mój PiW, inżynier, skwitował dosadną uwagą na temat braków jakieś tam kanalizacji deszczowej i stanu studzienek.


W dzisiejszym, porannym słońcu wszystko wyglądało już nieco lepiej, wody powoli ubywało, z naciskiem na powoli. Na naszym podwórku jezioro zmalało do rozmiarów stawu i żeby dostać się do klatki schodowej, nadal trzeba uprawiać ekwilibrystykę wodno-lądową. Ale nie ma tego złego, o czym za chwilę.

Najpierw muszę wyznać, że Ryga w wielu aspektach budzi we mnie wspomnienia. Już sam fakt, że mieszkam w bloku z lat 60., w jakimś sensie przenosi mnie w czasy dzieciństwa i młodości, które spędziłam w tak zwanym budownictwie socjalistycznym. Jego rozliczne uroki można by spisać na wołowej skórze, co może kiedyś zrobię. Dziś jednak chcę się opowiedzieć o czymś, a raczej o kimś, kto w bloku odgrywał rolę pierwszoplanową. O gospodarzu domu.

Dziś to już historia. W niektórych, luksusowych apartamentach gospodarzy domu zastąpili eleganccy konsierże, którzy z gospodarzem domu mają tyle wspólnego, co niejaki Anioł z serialu "Alternatywy 4" z Archaniołem Michałem. Ale proszę sobie wyobrazić, że nasz ryski blok gospodarza domu ma. Konkretnie gospodynię.

Na razie wiem o niej dwie rzeczy. Ma ogniście rude włosy i bardzo wcześnie wstaje. Skąd to wiem? Bo mieszkam na parterze. I kiedy o 5.30 nasza gospodyni domu zaczyna sprzątać podwórko, musiałabym być głucha i ślepa, żeby tego nie zauważyć. Sprzątanie polega bowiem głównie na zamiataniu. Szur, szur, szur. Miotłą po żwirze i skrawkach asfaltu. Szur, szur, szur. Tuż pod naszym oknem. I tak codziennie. Nie muszę nastawiać budzika.

A dziś - cisza. Ruda głowa nie pojawiła się pod oknem sypialni. Bo i po co? Żeby zamiatać jezioro? Kiedy obudziliśmy się o skandalicznie późnej godzinie siódmej, zgodnie uznaliśmy, że błoto pod klatką schodową to niska cena za taki luksus. I zanuciliśmy:

Hymn na cześć gospodarza domu, Alternatywy 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz