Na imię mi klęska. Na nazwisko kuchenna. Klęska Kuchenna. To ja.
No bo tak. Z wszystkich zaplanowanych na wieczerzę wigilijną potraw zrobiłam tylko krem do tortu. Na resztę zwyczajnie nie miałam czasu, bo czas ukradła mi praca. I tę resztę, czyli prawie wszystko, zrobił mój PiW do spółki ze starszą córką.
Kiedy wróciłam dziś wieczorem do domu i zobaczyłam moje dziecię (lat 21) przy garach, rozmiar moich wyrzutów sumienia osiągnął apogeum. Żeby zachować twarz, ryknęłam dziarsko, że tylko się przebiorę i już zasuwam do kuchni, żeby ją wesprzeć. Ba, wyręczyć.
Dziecię spojrzało na mnie z politowaniem i wyjaśniło zwięźle, że w zasadzie, wszystko jest gotowe. Ewentualnie, mogę zrobić polewę czekoladową do tortu, choć właściwie, to może wcale nie trzeba, bo tort może się bez niej obejść, więc...
Nie, nie! Zrobię! Jak najbardziej - zadeklarowałam gorliwie i ochoczo zabrałam się do roboty. Lałam, sypałam, mieszałam, podgrzewałam... Wreszcie poczułam się panią domu. Wyrzuty sumienia nieco zelżały, topniejąc w miarę, jak czekoladowa masa stwała się coraz gładsza, bardziej lśniąca i aksamitna.
Jeszcze tylko skosztować, czy nie za słodka (małżonek woli gorzką czekoladę) i można się będzie napić herbaty. Nabrałam brunatnej masy na czubek łyżeczki i spróbowałam. O, matko z córką! To było o-brzyd-li-we! Perfekcyjna pani domu, zamiast cukru, użyła soli.
Czekolada wylądowała w zlewie. Mąż wylądował w sklepie, bo produkując słoną czekoladę, zużyłam resztkę mleka. Ja wylądowałam w fotelu, przytłoczona poczuciem winy. Litościwie pozwolono mi się zrehabilitować sałatką z buraków. Podejrzewam, że wyłącznie dlatego, że poza mną, nikt z rodziny sałatki z buraków nie jada.
O, cholera! Coś się chyba przypala. Buraki!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz