Szybko poszło.
Mam na myśli życie.
Ron Padgett
Odwiedziłam dziś wujka Stacha. Właściwie nie jest moim wujkiem, tylko stryjecznym dziadkiem. Dokładniej, bratem dziadka. Odwiedzam go kilka razy w roku. Opowiadam, co u nas słychać i jaka u nas pogoda. Pytam, jaka aura u niego, choć doskonale wiem, że świetlista i niebiańsko piękna.
Bo wujek Stach od 71 lat jest już po tamtej stronie. Zginął na Starówce we wrześniu 1944 roku. Żołnierz batalionu Wigry. Opowiadała mi o nim babcia (dziadek był małomówny) i z tych opowieści wyłaniał się obraz kogoś absolutnie pięknego i wyjątkowego. Skrzyżowanie Stasia Tarkowskiego z Kmicicem i ordynatem Michorowskim.
Odwiedziny na warszawskich Powązkach, zapoczątkowane w dzieciństwie, weszły na stałe do mojego kalendarza, a ostatnio też do kalendarza moich dzieci. Kolejne pokolenie wizytuje wujka Stacha, a on ze stoickim spokojem te nasze wizyty znosi.
Ale dziś nagle coś się zmieniło. Staliśmy nad mogiłą we dwoje - ja i mój mąż. Płonął zapalony przez męża znicz. Patrzyłam na przytwierdzoną do krzyża tabliczkę z imieniem, nazwiskiem, pseudonimem, datą urodzenia i śmierci. 24 lata - powiedziałam. - Miał 24 lata, gdy zginął.
Nagle dotarło do mnie, że "wujek" Stach, od ćwierć wieku jest ode mnie młodszy. Ba, od paru miesięcy młodszy jest od mojego syna. A za kilka lat stanie się młodszy od moich córek. Uświadomiłam sobie, że on, w przeciwieństwie do nas, nigdy nie będzie stary. Że śmierć wtrąciła go w otchłań wiecznej młodości.
Myślę, że od dziś Stanisław Olejnik, pseudonim Stasiuk, będzie dla mnie "Stachem", nie "wujkiem Stachem". Tak będzie chyba naturalniej. A przy następnych odwiedzinach opowiem mu, jak to jest mieć 50 lat. Bo mnie dane jest tego doświadczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz