Nie wiem, jak Ty, drogi Czytelniku, ale ja mam problem z czymś, co można nazwać służbowym świętowaniem uroczystości prywatnych. Jak, dajmy na to, urodzin. Problem tym większy, że rzeczone zjawisko jest w naszym pięknym kraju nad Wisłą tak powszechne, że zasługuje już chyba na miano nowej, świeckiej tradycji.
A wygląda to tak. Budzi się człowiek rano ze świadomością, że właśnie stuknął mu kolejny rok życia. Pół biedy, jeśli jest to rok sytuujący się gdzieś w pierwszej trzydziestce. Gorzej, jeśli należy do drugiego półwiecza. I ostatnia rzecz, na jaką ma człowiek ochotę, to dzielenie się tą wiadomością z całym światem.
Teoretycznie, nie ma takiej potrzeby. Domownicy i przyjaciele z dzieciństwa wprawdzie są tej bolesnej prawdy świadomi, ale co tam! To i tak nie jest najgorsza rzecz, jaką o nas wiedzą, więc nie ma co biadolić. Pozostaje jednak nadzieja, że w tak zwanym środowisku zawodowym kwestia naszego wieku nosi klauzulę "ściśle tajne" i nikt z naszych współpracowników nie jest świadomy, że wiek balzakowski mamy już dawno za sobą. Za to wszyscy są przekonani, że ta trójka dorosłych dzieci to efekt szaleństwa bardzo, ale to bardzo wczesnej młodości. Taki cud natury czy coś.
Tymczasem, po przyjściu do pracy, okazuje się, że nasz PESEL znany jest chyba wszystkim poza portierem. Ilość płynących ku nam życzeń zdaje się sugerować, że Departament Kadr rozesłał po firmie okólnik zawierający bogaty zewstaw naszych danych osobowych, z datą urodzin na czele. Koleżanki i koledzy taktownie pomijają w życzeniach fakt, który raz w życiu świętujemy przyjście na ten świat, ale my wiemy swoje. I oni też!
A potem przychodzimy do domu i na facebooku znajdujemy drugie i trzecie tyle życzeń. Nagle uświadamiamy sobie, że parę lat temu, rejestrując się w tym podówczas nowym dla nas miejscu w sieci, podaliśmy dokładną datę naszych urodzin, co oznacza pochwalenie się liczbą naszych wiosen przed połową świata. Przenikliwość naszych współpracowników nagle przestaje dziwić, a okrzyki w stylu "GIODO, gdzie jesteś?" stają się ociekającym obłudą chwytem retorycznym.
W tej sytuacji mamy dwa wyjścia. Skasować wstydliwy zapis w rejestrze fejsbukowych danych i w kolejnym roku cieszyć się życzeniami z nadzieją, że z profilowej fotki wyziera nasza cudowna osobowość bez jednoznacznego sugerowania, ile lat na tę osobowość pracowaliśmy. Albo... wzruszyć ramionami i uznać, że w pewnym wieku wiek nie stanowi już kwestii zasadniczej. Zwłaszcza w dwudziestym pierwszym wieku.
A teraz możecie mi "pożyczyć".
A wygląda to tak. Budzi się człowiek rano ze świadomością, że właśnie stuknął mu kolejny rok życia. Pół biedy, jeśli jest to rok sytuujący się gdzieś w pierwszej trzydziestce. Gorzej, jeśli należy do drugiego półwiecza. I ostatnia rzecz, na jaką ma człowiek ochotę, to dzielenie się tą wiadomością z całym światem.
Teoretycznie, nie ma takiej potrzeby. Domownicy i przyjaciele z dzieciństwa wprawdzie są tej bolesnej prawdy świadomi, ale co tam! To i tak nie jest najgorsza rzecz, jaką o nas wiedzą, więc nie ma co biadolić. Pozostaje jednak nadzieja, że w tak zwanym środowisku zawodowym kwestia naszego wieku nosi klauzulę "ściśle tajne" i nikt z naszych współpracowników nie jest świadomy, że wiek balzakowski mamy już dawno za sobą. Za to wszyscy są przekonani, że ta trójka dorosłych dzieci to efekt szaleństwa bardzo, ale to bardzo wczesnej młodości. Taki cud natury czy coś.
Tymczasem, po przyjściu do pracy, okazuje się, że nasz PESEL znany jest chyba wszystkim poza portierem. Ilość płynących ku nam życzeń zdaje się sugerować, że Departament Kadr rozesłał po firmie okólnik zawierający bogaty zewstaw naszych danych osobowych, z datą urodzin na czele. Koleżanki i koledzy taktownie pomijają w życzeniach fakt, który raz w życiu świętujemy przyjście na ten świat, ale my wiemy swoje. I oni też!
A potem przychodzimy do domu i na facebooku znajdujemy drugie i trzecie tyle życzeń. Nagle uświadamiamy sobie, że parę lat temu, rejestrując się w tym podówczas nowym dla nas miejscu w sieci, podaliśmy dokładną datę naszych urodzin, co oznacza pochwalenie się liczbą naszych wiosen przed połową świata. Przenikliwość naszych współpracowników nagle przestaje dziwić, a okrzyki w stylu "GIODO, gdzie jesteś?" stają się ociekającym obłudą chwytem retorycznym.
W tej sytuacji mamy dwa wyjścia. Skasować wstydliwy zapis w rejestrze fejsbukowych danych i w kolejnym roku cieszyć się życzeniami z nadzieją, że z profilowej fotki wyziera nasza cudowna osobowość bez jednoznacznego sugerowania, ile lat na tę osobowość pracowaliśmy. Albo... wzruszyć ramionami i uznać, że w pewnym wieku wiek nie stanowi już kwestii zasadniczej. Zwłaszcza w dwudziestym pierwszym wieku.
A teraz możecie mi "pożyczyć".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz