W ostatnią niedzielę mój PiW zabrał mnie do teatru. Wyznał mi przy tym, że jest to kolejna odsłona obchodów moich urodzin, które z niewiadomych przyczyn postanowił świętować przez bity miesiąc, co nieustannie zmusza mnie do uświadamiania sobie, ile mam lat. W odwecie, w lutym urządzę mu taki jubileusz, że popamięta! Ale ad rem.
Zatem poszliśmy do teatru. Tym razem był to spektakl grany gościnnie w Mazowieckim Instytucie Kultury, z którym doświadczenia teatralne już mamy, i to całkiem niezłe. Jeśli dodać do tego, że udawaliśmy się na dwie jednoaktówki Mrożka, którego uwielbiam, perspektywa wieczoru z Melpomeną ucieszyła mnie niepomiernie. W programie były „Wdowy” i „Na pełnym morzu”. Pierwszy utwór można by nazwać filozoficzną groteską o śmierci. Drugi – bezlitosną diagnozą psychologiczno-społeczną, także w formie groteski (w końcu, to Mrożek).
Fabuły opisywać nie będę – każdy zainteresowany znajdzie sobie w bibliotece lub w sieci. Napiszę tylko głośno i wyraźnie: ODPUŚĆCIE SOBIE ! Odpuśćcie sobie Mrożka w Mazowieckim Instytucie Kultury na Elektoralnej w Warszawie. Tekst zmasakrowano. Inscenizacyjne pomysły sprowadzono do cieni kościotrupa oraz statku (tak się domyślam, choć cień był nieoczywisty) na kawałku tkaniny. A gra aktorska, eufemistycznie rzecz ujmując, poziomem dorównywała szkolnemu przedstawieniu w liceum mojej córki. By oddać sprawiedliwość,uściślę, że w „Na pełnym morzu” było trochę lepiej, a chwilami wręcz przyzwoicie. Za to we „Wdowach” paleta środków aktorskiego wyrazu ograniczała się do nerwowych chichotów, histerycznych wrzasków,afektowanych min i zamaszystych gestów.
Wpojona przez rodziców kultura kazała nam nie zdezerterować po pierwszej jednoaktówce.Wytrwaliśmy więc do rachitycznych oklasków i przeklinając, że właśnie koło nosa przeleciała nam pierwsza część koncertów finałowych Konkursu Chopinowskiego, wróciliśmy do domu. W drodze powrotnej PiW przyznał się ze skruchą, że w ramach mojego jubileuszu, za 10 dni znów zawitamy w progach Mazowieckiego Instytutu Kultury. O matko z córką!
PS A propos córek. Muszę przyznać, że ich obecność w rodzinie bardzo się przydaje. Nasza starsza wpadła bowiem na pomysł nagrania nam finału Konkursu Chopinowskiego. Przy czterech koncertach e-moll wysłuchanych ciurkiem sprofanowane "Wdowy" odpłynęły "Na pełnym morzu".
jakie to szczęście , że Chopin zdobył się tylko na dwa koncerty. Mistrz uznał, że to wystarczy i miał rację.
OdpowiedzUsuńZ tego, co kojarzę, zaczął komponować trzeci, którego nie skończył. Zostały te dwa.
OdpowiedzUsuń