Tak byłam ostatnio zapracowana, że wstrząsające wieści o tym, że księżna Kate powiła córkę, docierały do mnie z pewnym opóźnieniem. Ominęła mnie zatem niewątpliwa frajda spekulowania na temat płci, imienia, koloru oczu, temperamentu, tudzież szans na tron rzeczonej księżniczki. Wszystkie te informacje dostałam tak czy siak, o co postarały się wszystkie dostępne media. Zastanawiające jest tylko to, że media te nie były bynajmniej brytyjskie, tylko nasze, nadwiślańskie, zatem ni cholery nie mogę pojąć, dlaczego uważają za istotne, czy dziecię ma na imię Peggy czy Lucy. Mniejsza o to.
Jedyne, co mnie w tym wszystkim zainteresowało, dotyczyło wcale nie dziecięcia, tylko jego matki. W którejś bowiem migawce telewizyjnej ujrzałam księżną Kate wychodzącą ze szpitala z córką na ręku. I ku mojemu wielkiemu i - dodam - popartemu trzykrotnym doświadczeniem zdumieniu, księżna wyglądała po prostu zjawiskowo. Jakby wyszła wprost od fryzjera, wizażystki, masażystki, a kto wie, może i chirurga plastycznego. No, cudnie, po prostu.
Przed oczyma natychmiast stanął mi obraz mnie samej w parę godzin po powiciu każdego z trójki moich dzieci. Nie, nie chcę tego wspominać. Jeszcze mi się przyśni. A tu - proszę! Kobieta, która dopiero co zmagała się z siłami natury, wygląda jak Cud Natury - koniecznie z wielkiej litery. Niezwłocznie podzieliłam się tą refleksją z moim Panem i Władcą. On, bardzo nietaktownie, zgodził się ze mną, że ja faktycznie wyglądałam jakoś, hm, inaczej, po czym na pocieszenie dodał, że księżne już tak mają: zanim wyjdą do kamer, sztab ludzi męczy się ze dwie godziny, żeby efekt był jak trzeba. I pewnie zostałabym z tym gorzkim poczuciem niższości, gdyby nie... media.
Które doniosły mi niezwłocznie, że księżna Kate wyglądała jak wyglądała, nie dlatego, że ma lepszą cerę i kupę kasy na speców od urody, tylko dlatego, że wcale nie rodziła! No, to wiele wyjaśnia! Skoro nie rodziła, mogła sobie wyglądać jak Audrey Hapburn w szczytowej formie. A ja nie muszę zadręczać się wspomnieniem mojego odbicia w szpitalnym lustrze (brr!), bo brak surogatki usprawiedliwia mnie w stu procentach. I niech tak zostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz