piątek, 15 maja 2015

Świat coraz mniejszy


Dziwnie mi. Poranną kawę piłam w Rydze. Obiad zjadłam w Paryżu. Teraz TGV unosi mnie ku Pirenejom, u których podnóża zjem kolację. Jakby tego było mało, podróż samolotem przegadałam ze studiującym na Sorbonie Brazylijczykiem, którego narzeczona jest Finką, więc i on wkrótce przenosi się do Helsinek. Konwersację zaczęliśmy po angielsku, a skończyliśmy po francusku. Obiad zjadłam w towarzystwie kolegi Polaka, który właściwie już bardziej jest Francuzem, więc rozmawialiśmy trochę po polsku, trochę po francusku...

Jadę sobie tym TGV i rozmyślam o tym, jak świat bardzo się skurczył. I jaki stał się bliski - na wyciągnięcie ręki. Chyba do końca życia będzie mnie to zdumiewać. Ta łatwość, z którą przemieszczamy się z jednego końca Europy na drugi. Ta swoboda, z jaką ludzie z antypodów na kilka godzin stają się  znajomymi z samolotu, którzy opowiadają nam swoje życie. Ta mieszanina języków i kultur, w której możemy się zanurzyć, jeśli tylko nie przespaliśmy wszystkich lekcji angielskiego.


I trochę współczuję moim dzieciom, dla których to wszystko jest normalka. Bo tego zdziwienia, zachwytu i uczucia wolności nie kupi się za żadne pieniądze. 

PS Dojechałam. Właściciele hotelu w Lourdes przywitali mnie po polsku! Niestety, tutejszy kloszard też. Wybaczyłam mu tylko dlatego, że zawołał do mnie "hej, małolata!". To zakrawa na cud. Ale w Lourdes cuda się przecież zdarzają. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz