Kiedy w Rydze pada, to już pada! Bezkompromisowo i na całego. Niby powinnam się już przyzwyczaić, ale jakoś słabo mi to idzie. Nadal czuję się zrobiona w trąbę, kiedy rankiem niebo budzi mnie nieśmiałym słonkiem, by po dwóch godzinach zasnuć się chmurami i lunąć hektolitrami wody. A potem lać, lać, lać...
W takie dni o dłuższych spacerach nie ma mowy. Wracając z biura, pedałuję na moim rowerku dwa razy szybciej niż zwykle, zmieniam przemoczone ciuchy, po czym zaszywm się w moim przytulnym M-w-najlepszym-razie-dwa i oddaję rozrywkom mniej lub bardziej kulturalnym. Zwykle jest to lektura (kindle rządzi!), ale czasem dopada mnie taka chandra (ryski deszcz ma w sobie niewątpliwie wirusa chandry), że pomóc może tylko Dustin Hoffman, Simon i Garfunkel oraz Misses Robinson. Czyli "Absolwent".
Film, w którym zakochałam się, pacholęciem będąc. I który zawsze, nieodmiennie, od lat poprawia mi humor. W sumie, nie mam pojęcia, dlaczego, bo jak się dobrze zastanowić, to za wesoły on nie jest. Benjamin Braddock, zaplątany w romans z Mrs. Robinson, jest w gruncie rzeczy postacią tragikomiczną, a jego dylematy egzystencjalne powinny raczej wywołać współczucie pomieszane z politowaniem. Nic jednak nie poradzę na to, że kilka scen powoduje we mnie autentyczną wesołość. A piosenka April come she will chodzi mi potem po głowie długo, długo...
Parę dni temu przyszedł czas na "Absolwenta". Kiedy deszcz bębnił w moje parapety, nagle zrozumiałam, że uratować mnie może tylko Mrs. Robinson. Zadziałało do tego stopnia, że następnego dnia rankiem w biurze podzieliłam się wrażeniami z koleżanką Łotyszką. Konsternacja na jej twarzy lekko mnie zaskoczyła. Po chwili dotarło do mnie, że dziewczyna pojęcia nie ma, o czym mówię. Że jak? Jaki tytuł? Graduate? Anne Bancroft? Yyy..., chyba nie znam.
Wtedy zrozumiałam, że należymy do różnych pokoleń. I że Benjamin Braddock w zasadzie mógłby być moim synem. A Mrs. Robinson... Kurczę, niewykluczone, że była ode mnie młodsza. Mało brakowało, a cały efekt terapeutyczny "Absolwenta" diabli by wzięli. Uratował mnie kolega Brytol. Ben, nomen omen. Usłyszawszy, o czym rozmawiamy, uśmiechnął się uroczo i powiedział: Taa... Miałem nauczyciela, który zawsze do mnie mówił "Plastik, Ben, plastik!"*
* Cytat z "Absolwenta". Kto nie zna, niech... pozna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz