poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Krzyżyk na burkini


Na temat burkini wypowiedzieli się już chyba wszyscy. Przez parę dni Internet gotował się i wrzał - aż dziw, że nie eksplodował. Polskie media społecznościowe ukazały klasyczny podział na "mych" i "onych", wzajemnie obrzucających się błotem i wymyślających sobie od lewaków, ciemniaków i innych "aków", których przytaczać nie będę, bo słuchać hatko. Mnie na Twitterze elegancko objechał ktoś o ksywie "Kontrola biletów", zatem nawet nie wiem, czy dostałam od faceta czy babki, choć niektóre fragmenty konwersacji świadczą o tym, że chyba jednak był to pan. Który poradził mi, żebym pojechała do któregoś z krajów muzułmańskich i przespacerowała się po plaży w stroju niekompletnym, co mi da jasne pojęcie o tym, jak muzułmanie traktują takie wybryki.

Cóż, jak traktują, wiem. I sprawdzać nie zamierzam, ale nie dlatego, że mi życie miłe, ale dlatego, że latanie na golasa w kraju, gdzie ludzi to zwyczajnie gorszy, nie wydaje mi się szczytem klasy. Gdyby moja religia kazała mi latać nago po plaży, pewnie bym się nad tym pochyliła, ale tak - nie widzę powodu, by kogokolwiek prowokować. Tymczasem burkini jest dla muzułmanek elementem ich religijnej przynależności. I nikt mi nie wmówi, że ubrana po szyję kobieta kogokolwiek gorszy. A argumenty w stylu, że burkini to symbol zniewolenia, tylko pokazują, że ze strachu przed islamistami, mieszamy pojęcia i rozciagamy ten strach na wszystko, co tylko z islamem ma cokolwiek wspólnego. Każąc muzułmankom przychodzić na plażę w bikini, ograniczamy wolność tych, które burkini noszą, bo chcą, ze względu na swoje religijne przekonania, i szykanujemy te, które noszą, bo mąż każe. A rozróżnić ich nie sposób.

Francja nie po raz pierwszy wylewa swoje postkolonialne dziecko z kąpielą. Wprowadzony już wiele lat temu zakaz noszenia w publicznych szkołach chust był z jednej strony przejawem świeckiego fundamentalizmu, któremu Republika bije pokłony od rewolucji francuskiej, a z drugiej pewnej bezradności w stosunku do szybko rosnącej i niechętnie asymilującej się mniejszości arabskiej. Pamiętam, jak mnie to wtedy oburzało. I oburza do dziś. Bo sama to przeżyłam.

Było to za PRL. Chodziłam do liceum. Pewnego dnia moja mama przywitała mnie w progu bardzo zdenerwowana. Odwiedził ją sąsiad (miłosiernie przemilczę nazwisko, choć pokusa wielka). Oznajmił, że zauważył na mojej szyi krzyżyk. Więc niech mama coś z tym zrobi, bo jak nie, to on doniesie komu trzeba i praca w ministerstwie się skończy. Skończyło się na niczym, krzyżyk jak wisiał na mojej szyi, tak wisi do dziś. I nikomu nie pozwolę mnie zmusić do jego zdjęcia (wyjątek stanowi zdjęcie do zdjęcia rentgenowskiego, ale to się nie liczy).

Dlatego nie zgadzam się, by ktoś zmuszał moją siostrę muzułmankę do zdejmowania burkini.


2 komentarze:

  1. Droga Pani Beato,
    Burkini zostało wymyślone 12 lat temu w Australii, cytując "New York Times", jego autorka "dostrzegła niszę rynkową" dla swojego produktu.
    Nie wiele ma ono wspólnego z tradycją czy religią muzułmańską.
    Porównywanie burkini do krzyża, który symbolem męki Chrystusa jest już od IV wieku, jest nie na miejscu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Drogi Panie Dominiku, nie odnoszę się do historii tego ubioru, ale do tego, co on oznacza dla kobiet muzułmańskich. Notabene, bez względu na intencje kreatorki, nawiązuje on do tradycji i religii muzułańskiej. Dzięki niemu muzułmanki mogą korzystać z uroków plaży, pozostając w zgodzie ze swoją tradycją i wymogami religii. Staram się to zrozumieć i uszanować. Prównywanie symboli zawsze jest ryzykowne. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń