Zabawne, jak proste czynności prowadzą niekiedy do całkiem złożonych procesów myślowych. Okazuje się bowiem, że nawet ugaszenie pragnienia może dać zupełnie nieoczekiwane skutki. Intelektualne - nie fizjologiczne. A było to tak...
Zmęczona pracą po pracy, postanowiłam rozprostować kości i napić się soku grejpfrutowego. Odkręciłam zakrętkę, a tam, od spodu, w ramach uatrakcyjnienia spożycia rzeczonego soku, producent umieścił następującą informację: "Najwyższą średnią życia mają Japończycy (81,5 roku), a najniższą mieszkańcy Zambii (32,7)". Smaku soku to nie poprawiło, ale skłoniło do refleksji.
"Hm - pomyślałam w pierwszym porywie tkliwego serca - biedni Zambijczycy. Ledwo się narodzą, poznają, co znaczy wino, kobiety i śpiew, a już muszą się żegnać z życiem." Kiedy jednak tkliwe serce ustąpiło miejsca bardziej trzeźwemu osądowi, musiałam przyznać, że w moim rozumowaniu tkwi zasadniczy błąd. Albowiem, o ile o kobietach i śpiewie to może Zambijczycy jakieś pojęcie mają, o tyle wina kosztują raczej rzadko. Produkt krajowy brutto w tym pięknym, afrykańskim kraju wynosi nieco ponad tysiąc dolarów na łeb (gorzej ma już tylko Burundi, Jemen, Malawi i parę innych równie zamożnych państw), analfabetyzm sięga 20%, a dookoła żyją lwy, lamparty i mucha tse-tse. Żadna frajda.
Gdy przyłożyć do tego sytuację Japonii, z PKB przekraczającym 35 tysięcy dolarów na głowę, społeczeństwem wykształconym po zęby oraz brakiem drapieżnych i chorobonośnych zwierząt, gołym okiem widać, że w Japonii lepiej jest żyć, a w Zambii umierać - im szybciej, tym lepiej.
Kwadratura koła
Oczywiście, takie rozumowanie może natychmiast wzbudzić sprzeciw. W końcu, fakt, że Zambijczycy żyją krótko i mało szczęśliwie, to właśnie efekt wyżej wymienionych czynników - braku forsy, wykształcenia oraz obecności muchy tse-tse. Ergo, gdyby się z tym uporali, mogliby żyć i dłużej, i lepiej. Gdyby.
Sęk w tym, że z pewnością długo się nie uporają. Zaś prawdopodobieństwo, że Japończycy gwałtownie zbiednieją i zaczną masowo umierać na śpiączkę afrykańską, jest tak samo wysokie, jak to, że Doda zostanie misjonarką i pojedzie do Zambii ulżyć niedoli afrykańskich dzieci. Krótko mówiąc, szanse na to, że opisana na zakrętce od butelki soku grejpfrutowego reguła ulegnie odwróceniu, są nikłe. Japończycy nadal będą żyli długo i dostatnio, zaś Zambijczycy - krótko i nędznie.
Pytanie jednak, czy w tym układzie Zambijczycy chcieliby żyć dłużej. Czy ktoś, kto wegetuje w lepiance, nieustannie narażony na pożarcie przez lamparta, opędzając się 24 godziny na dobę od muchy tse-tse, pragnąłby taką egzystencję ciągnąć przez 81,5 roku? Bardzo wątpię. A może jednak? Może instynkt samozachowawczy, ten pierwotny zew, który każe człowiekowi pazurami wczepiać się w tkankę życia, jaka by ona nie była cherlawa i sparszywiała, zagłusza rozum, który mówi: "Marne to moje życie, nie ma czego żałować"?
A jednak to be!
Sok mi się skończył, na ekranie tkwi niedokończony tekst na poniedziałkową konferencję, a ja tkwię pomiędzy nudnym i skomercjalizowanym życiem japońskich osiemdziesięciolatków a nędzną wegetacją trzydziestoletnich Zambijczyków. I dochodzę do wniosku, że odpowiedź jest w gruncie rzeczy prosta. Jakoś dziwnym trafem, więcej samobójców spotkamy w Japonii niż w zambijskim buszu. Na Hamletowskie pytanie "być albo nie być" Zambijczycy pewnie bez wahania odpowiedzą: być!
Pewnie dlatego, że bardzo dobrze wiedzą, iż to "być" jest niezwykle kruche i w każdej chwili może się zmienić w "nie być". Załatwi im to lampart albo mucha tse-tse. Walczą więc o każdy dzień, by tę swoją nędzną średnią 32,7 roku podnieść choć trochę. A my, zblazowani, zepsuci komfortem ludzie zamożnego Zachodu i równie zamożnego Dalekiego Wschodu, stawiamy sobie filozoficzne pytania, które lampart zmiecie jednym zamachem swego cętkowanego ogona.
Zmęczona pracą po pracy, postanowiłam rozprostować kości i napić się soku grejpfrutowego. Odkręciłam zakrętkę, a tam, od spodu, w ramach uatrakcyjnienia spożycia rzeczonego soku, producent umieścił następującą informację: "Najwyższą średnią życia mają Japończycy (81,5 roku), a najniższą mieszkańcy Zambii (32,7)". Smaku soku to nie poprawiło, ale skłoniło do refleksji.
"Hm - pomyślałam w pierwszym porywie tkliwego serca - biedni Zambijczycy. Ledwo się narodzą, poznają, co znaczy wino, kobiety i śpiew, a już muszą się żegnać z życiem." Kiedy jednak tkliwe serce ustąpiło miejsca bardziej trzeźwemu osądowi, musiałam przyznać, że w moim rozumowaniu tkwi zasadniczy błąd. Albowiem, o ile o kobietach i śpiewie to może Zambijczycy jakieś pojęcie mają, o tyle wina kosztują raczej rzadko. Produkt krajowy brutto w tym pięknym, afrykańskim kraju wynosi nieco ponad tysiąc dolarów na łeb (gorzej ma już tylko Burundi, Jemen, Malawi i parę innych równie zamożnych państw), analfabetyzm sięga 20%, a dookoła żyją lwy, lamparty i mucha tse-tse. Żadna frajda.
Gdy przyłożyć do tego sytuację Japonii, z PKB przekraczającym 35 tysięcy dolarów na głowę, społeczeństwem wykształconym po zęby oraz brakiem drapieżnych i chorobonośnych zwierząt, gołym okiem widać, że w Japonii lepiej jest żyć, a w Zambii umierać - im szybciej, tym lepiej.
Kwadratura koła
Oczywiście, takie rozumowanie może natychmiast wzbudzić sprzeciw. W końcu, fakt, że Zambijczycy żyją krótko i mało szczęśliwie, to właśnie efekt wyżej wymienionych czynników - braku forsy, wykształcenia oraz obecności muchy tse-tse. Ergo, gdyby się z tym uporali, mogliby żyć i dłużej, i lepiej. Gdyby.
Sęk w tym, że z pewnością długo się nie uporają. Zaś prawdopodobieństwo, że Japończycy gwałtownie zbiednieją i zaczną masowo umierać na śpiączkę afrykańską, jest tak samo wysokie, jak to, że Doda zostanie misjonarką i pojedzie do Zambii ulżyć niedoli afrykańskich dzieci. Krótko mówiąc, szanse na to, że opisana na zakrętce od butelki soku grejpfrutowego reguła ulegnie odwróceniu, są nikłe. Japończycy nadal będą żyli długo i dostatnio, zaś Zambijczycy - krótko i nędznie.
Pytanie jednak, czy w tym układzie Zambijczycy chcieliby żyć dłużej. Czy ktoś, kto wegetuje w lepiance, nieustannie narażony na pożarcie przez lamparta, opędzając się 24 godziny na dobę od muchy tse-tse, pragnąłby taką egzystencję ciągnąć przez 81,5 roku? Bardzo wątpię. A może jednak? Może instynkt samozachowawczy, ten pierwotny zew, który każe człowiekowi pazurami wczepiać się w tkankę życia, jaka by ona nie była cherlawa i sparszywiała, zagłusza rozum, który mówi: "Marne to moje życie, nie ma czego żałować"?
A jednak to be!
Sok mi się skończył, na ekranie tkwi niedokończony tekst na poniedziałkową konferencję, a ja tkwię pomiędzy nudnym i skomercjalizowanym życiem japońskich osiemdziesięciolatków a nędzną wegetacją trzydziestoletnich Zambijczyków. I dochodzę do wniosku, że odpowiedź jest w gruncie rzeczy prosta. Jakoś dziwnym trafem, więcej samobójców spotkamy w Japonii niż w zambijskim buszu. Na Hamletowskie pytanie "być albo nie być" Zambijczycy pewnie bez wahania odpowiedzą: być!
Pewnie dlatego, że bardzo dobrze wiedzą, iż to "być" jest niezwykle kruche i w każdej chwili może się zmienić w "nie być". Załatwi im to lampart albo mucha tse-tse. Walczą więc o każdy dzień, by tę swoją nędzną średnią 32,7 roku podnieść choć trochę. A my, zblazowani, zepsuci komfortem ludzie zamożnego Zachodu i równie zamożnego Dalekiego Wschodu, stawiamy sobie filozoficzne pytania, które lampart zmiecie jednym zamachem swego cętkowanego ogona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz