Parę dni temu obejrzałam film „Miłość Larsa”. Nie brzmiało zachęcająco, ale fakt, że główną rolę gra w nim Ryan Gosling, sprawił, że żeńska część naszej rodziny przestała mieć wątpliwości i raźno zasiadła przed telewizorem. (Małżonek też zasiadł, ale mniej raźno, za to z wyraźną pretensją, że nie puszczają jakiegoś meczu).
Czekało nas (czyli żeńską część stadła) jednak spore zaskoczenie. Wprawdzie błękitnooki Ryan w „Miłości Larsa” nadal ma oczy błękitne, ale na tym wszelkie podobieństwo do jego wizerunku amanta i macho się kończy. Tytułowy Lars to dosyć nieatrakcyjny, niezgrabny i fatalnie dobierający garderobę młody mężczyzna z amerykańskiej prowincji. W dodatku, przejawiający bardzo wyraźne cechy autystyczne. No doprawdy, trudno się zakochać.
Za to – jak zresztą uprzedza tytuł filmu – Lars się zakochał. Bardzo nietypowo zresztą. Zakochał się bowiem w… dmuchanej lalce. Tak, takiej lali do seksu. Z tym że Lars seksu z lalą nie uprawia. Bo Lars pragnie tylko (aż) miłości i bliskości, która niekoniecznie kojarzy mu się z seksem. W dodatku Lars jest religijny i konserwatywny. Nawet bardzo.
Reszty filmu nie opowiem, bo nie chcę spalić, a gorąco zachęcam do obejrzenia. Naprawdę warto. Pozwolę sobie tylko odkryć jedną scenę, która zmusiła mnie do refleksji na całkiem niespodziewane tematy. Otóż, mieszkańcy miasteczka, w którym mieszka Lars, mają rzecz jasna z Larsową lalą pewien problem. On traktuje ja jak kogoś realnego, oni nie chcą go zranić, ale przecież wiedzą, że lala to lala i już. Spotykają się więc na plebanii, żeby się naradzić, co robić.
W pewnym momencie ktoś zadaje pytanie: A co, jeśli Lars „przyprowadzi” swoją lalę do kościoła? (To bardzo prawdopodobne, bo – jak już pisałam – Lars jest bardzo religijny). Konsternacja, wszyscy patrzą na księdza (starszy, dobrotliwy duszpasterz). Ten milczy chwilę i mówi: Cóż, jak zwykle w takich razach, należy zadać pytanie „co w takiej sytuacji zrobiłby Jezus”.
Nie powiem, co zrobili sąsiedzi Larsa. Kto obejrzy, sam się dowie. Mnie, natomiast uderzyła prostota i celność recepty starego księdza: jak nie wiesz, co zrobić, zastanów się, co zrobiłby Ten, którego podobno chcesz naśladować. Obawiam się, że w tej kwestii mam sporo lekcji do odrobienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz