Każda epoka ma swoje ulubione słowa. Są nawet instytucje, na przykład Oxford Languages, które regularnie ogłaszają światu Słowo Roku, co ma podobno odzwierciedlać aktualny stan umysłów gatunku homo sapiens oraz to, co ów gatunek aktualnie wyprawia. Była postprawda, był kryzys klimatyczny (w angielskiej wersji - climat emergency, wprawdzie dwa słowa, ale za to w oczywisty sposób podkreślające dramatyzm Słowa Roku). Na Słowo Roku 2020 przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale ja już mam swoje kandydatury. Wszystkie trzy są rodzaju żeńskiego i ściśle ze sobą powiązane - pandemia, kwarantanna i telemedycyna.
Początkowo myślałam, że jakby co, to głosowałabym raczej za pandemią lub kwarantanną, bo w sumie, to niemal cały gatunek homo sapiens ich w 2020 doświadcza, ale od wczoraj myślę, że na palmę pierwszeństwa zasługuje jednak telemedycyna. A było to tak...
Wczoraj o świcie mój PiW obudził się z jękiem. Zdarza mu się to niezwykle rzadko, bo to twardy facet i zasadniczo nie jęczy, zatem mocno się zaniepokoiłam. Okazało się, że coś jest nie tak z jego prawą dłonią. Rwący ból i opuchlizna oraz karminowa barwa środkowego palca (bez skojarzeń proszę!). "Zastrzał" - orzekłam autorytatywnie, korzystając z wielopokoleniowego doświadczenia przekazanego mi przez babcię. PiW, jak to PiW, spojrzał na mnie z politowaniem, dając do zrozumienia, że ludowe mądrości to mogę sobie zachować dla siebie i swoich środkowych palców.
Szybko się jednak okazało, że nawet twardziele czasem muszą przyznać, że jak boli, to boli, zwłaszcza jeśli jest się praworęcznym, a spuchły i bolą jak wszyscy diabli wszystkie paliczki prawej kończyny górnej. (Ha! Zna się te pojęcia anatomiczne!) Mając świadomość, że o wizycie u lekarza możemy sobie co najwyżej pomarzyć, demokratycznie uznaliśmy, że pora wypróbować tak bardzo promowaną w dobie kwarantanny poradę telemedyczną w prywatnej przychodni, w której mamy wykupiony abonament. Zanim jednak PiW chwycił (lewą ręką, rzecz jasna) za telefon, jako świadomi, potencjalni pacjenci telemedyczni, cyknęliśmy kilka fotek nieszczęsnej kończyny, ukazujących cały rozmiar nieszczęścia, który to rozmiar z każdą chwilą wydawał się większy (puchł już palec serdeczny).
Pan doktor był miły, nie powiem. Słuchał z zainteresowaniem (chyba). PiW wzniósł się na wyżyny elokwencji, używając terminologii ścisłej (paliczki, brak urazu mechanicznego, możliwe nadkażenie lekkiego oparzenia, etc.). Wspomniał o zdjęciach. Pan doktor uznał jednak widocznie, że telemedycyna to forma audio, a nie wideo, zatem fotkami się nie zainteresował. Natomiast dosyć szybko wydał zalecenie: smarować palec altacetem i czekać na rozwój wypadków. W razie czego ponownie sięgnąć po poradę telemedyczną.
Trochę się zdziwiłam. Wyglądało bowiem na to, że mamy walczyć z opuchlizną, kompletnie nie przejmując się toczącym się pod skórą (a kto wie, może i głębiej) procesem zapalnym. No ale porada to porada. Posłusznie obłożyliśmy rękę PiW-a altacetem i każde z nas udało się do swojego biura, czyli ja do jadalni, a on do salonu.
Po skończonym dniu pracy przyszła pora na weryfikację postępów leczenia. No, nie wyglądało to najlepiej. Powiem więcej, wyglądało fatalnie. Teraz spuchnięta była już cała dłoń, a barwa karminowa zaczęła gdzieniegdzie przechodzić w siną. Uznaliśmy, że to absolutnie wystarczający powód, by znów skorzystać z dobrodziejstw telemedycyny. Fakt, że przychodnia tym razem połączyła nas z innym lekarzem, uznaliśmy w sumie za korzystny. Przyda się tak zwana druga opinia.
Tym razem rozmowa była krótsza. Pan doktor był uprzejmy, aczkolwiek trudno mu było ukryć rozbawienie, gdy usłyszał o kuracji altacetowej. Bez zbędnych ceregieli skierował PiW-a na wizytę twarzą w twarz z chirurgiem, oczywiście wcześniej zadawszy kilka magicznych pytań na okoliczność potencjalnego zarażenia koronawirusem.
PiW jest już po wizycie. Diagnoza: zapalenie tkanki łącznej. Altacet został zdetronizowany na rzecz antybiotyku. Trudno jeszcze przesądzać o skuteczności terapii, ale mimo generalnej niechęci do antybiotyków, nieśmiało podejrzewam, że w tym przypadku to dobry wybór. Ktoś mógłby zapytać, jaki morał z tej bajki. Ano morał jest taki: telemedycyna telemedycyną, ale i tak in fine liczy się to, kto siedzi na drugim końcu kabla.
PS Fotka nieco od czapy, ale nie mogłam się oprzeć - w końcu od dziś TRZEBA ZASŁANIAĆ TWARZ.
Początkowo myślałam, że jakby co, to głosowałabym raczej za pandemią lub kwarantanną, bo w sumie, to niemal cały gatunek homo sapiens ich w 2020 doświadcza, ale od wczoraj myślę, że na palmę pierwszeństwa zasługuje jednak telemedycyna. A było to tak...
Wczoraj o świcie mój PiW obudził się z jękiem. Zdarza mu się to niezwykle rzadko, bo to twardy facet i zasadniczo nie jęczy, zatem mocno się zaniepokoiłam. Okazało się, że coś jest nie tak z jego prawą dłonią. Rwący ból i opuchlizna oraz karminowa barwa środkowego palca (bez skojarzeń proszę!). "Zastrzał" - orzekłam autorytatywnie, korzystając z wielopokoleniowego doświadczenia przekazanego mi przez babcię. PiW, jak to PiW, spojrzał na mnie z politowaniem, dając do zrozumienia, że ludowe mądrości to mogę sobie zachować dla siebie i swoich środkowych palców.
Szybko się jednak okazało, że nawet twardziele czasem muszą przyznać, że jak boli, to boli, zwłaszcza jeśli jest się praworęcznym, a spuchły i bolą jak wszyscy diabli wszystkie paliczki prawej kończyny górnej. (Ha! Zna się te pojęcia anatomiczne!) Mając świadomość, że o wizycie u lekarza możemy sobie co najwyżej pomarzyć, demokratycznie uznaliśmy, że pora wypróbować tak bardzo promowaną w dobie kwarantanny poradę telemedyczną w prywatnej przychodni, w której mamy wykupiony abonament. Zanim jednak PiW chwycił (lewą ręką, rzecz jasna) za telefon, jako świadomi, potencjalni pacjenci telemedyczni, cyknęliśmy kilka fotek nieszczęsnej kończyny, ukazujących cały rozmiar nieszczęścia, który to rozmiar z każdą chwilą wydawał się większy (puchł już palec serdeczny).
Pan doktor był miły, nie powiem. Słuchał z zainteresowaniem (chyba). PiW wzniósł się na wyżyny elokwencji, używając terminologii ścisłej (paliczki, brak urazu mechanicznego, możliwe nadkażenie lekkiego oparzenia, etc.). Wspomniał o zdjęciach. Pan doktor uznał jednak widocznie, że telemedycyna to forma audio, a nie wideo, zatem fotkami się nie zainteresował. Natomiast dosyć szybko wydał zalecenie: smarować palec altacetem i czekać na rozwój wypadków. W razie czego ponownie sięgnąć po poradę telemedyczną.
Trochę się zdziwiłam. Wyglądało bowiem na to, że mamy walczyć z opuchlizną, kompletnie nie przejmując się toczącym się pod skórą (a kto wie, może i głębiej) procesem zapalnym. No ale porada to porada. Posłusznie obłożyliśmy rękę PiW-a altacetem i każde z nas udało się do swojego biura, czyli ja do jadalni, a on do salonu.
Po skończonym dniu pracy przyszła pora na weryfikację postępów leczenia. No, nie wyglądało to najlepiej. Powiem więcej, wyglądało fatalnie. Teraz spuchnięta była już cała dłoń, a barwa karminowa zaczęła gdzieniegdzie przechodzić w siną. Uznaliśmy, że to absolutnie wystarczający powód, by znów skorzystać z dobrodziejstw telemedycyny. Fakt, że przychodnia tym razem połączyła nas z innym lekarzem, uznaliśmy w sumie za korzystny. Przyda się tak zwana druga opinia.
Tym razem rozmowa była krótsza. Pan doktor był uprzejmy, aczkolwiek trudno mu było ukryć rozbawienie, gdy usłyszał o kuracji altacetowej. Bez zbędnych ceregieli skierował PiW-a na wizytę twarzą w twarz z chirurgiem, oczywiście wcześniej zadawszy kilka magicznych pytań na okoliczność potencjalnego zarażenia koronawirusem.
PiW jest już po wizycie. Diagnoza: zapalenie tkanki łącznej. Altacet został zdetronizowany na rzecz antybiotyku. Trudno jeszcze przesądzać o skuteczności terapii, ale mimo generalnej niechęci do antybiotyków, nieśmiało podejrzewam, że w tym przypadku to dobry wybór. Ktoś mógłby zapytać, jaki morał z tej bajki. Ano morał jest taki: telemedycyna telemedycyną, ale i tak in fine liczy się to, kto siedzi na drugim końcu kabla.
PS Fotka nieco od czapy, ale nie mogłam się oprzeć - w końcu od dziś TRZEBA ZASŁANIAĆ TWARZ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz