wtorek, 14 czerwca 2016

Moja Ryska Przygoda. A to ci niespodzianka!


Kiedy się jedzie na obczyznę (brr, co za straszne słowo!), rozsądny człowiek przygotowany jest na niespodzianki. Wie, że nic nie wie, a w każdym razie, nie wie wszystkiego, więc jedyne, co wie na pewno,to że wiele może go zaskoczyć. Tyle teoria. W praktyce największą niespodzianką dla rozsądnego człowieka jest fakt, jak często czuje się zaskoczony, choć przecież nie powinien. Ot, taki paradoks emigracji.

Jadąc na Łotwę, miałam już za sobą kilka krótkich wizyt w Rydze. Poczytałam też to i owo. Coś tam wiedziałam. Na przykład to, że Ryga leży na północ od Warszawy, prawie nad samym morzem, więc klimat mają tu pewnie nieco bardziej surowy i należy to uwzględnić w asortymencie przywiezionej do Rygi garderoby. Wrodzony optymizm jednak zrobił swoje i kiedy rozpakowywałam w moim ryskim mieszkaniu przytargane w niezliczonych walizach i torbach bambetle, ze zdumieniem odkryłam, że znaczna ich część to zwiewne szatki, bardziej nadające się na niedawno pożegnaną Sycylię, niż do Paryża Północy.

Dodać należy, że rozpakowywanie bagażu odbywało się przy wtórze szczękania zębami. Temperatura na zewnątrz wynosiła pewnie z pięć stopni, a w środku niestety niewiele więcej. Przy tym lało i wiało, co stanowiło ostry kontrast z upychanymi w szufladach bluzeczkami bez rękawów. Układając dobytek, zastanawiałam się, czy projektanci i wykonawcy ryskich "chruszczowek" (w jednej takiej znajduje się moje mieszkanie) w ogóle znali coś takiego jak izolacja termiczna, i czy zimą (Boże, jak tu będzie zimą?!) ryskie c. o. wygra z jej ewidentnym brakiem. Przypomniałam też sobie, jak to wiele lat temu, także w czerwcu, przyjechałam do Brugii i pierwsze, co musiałam zrobić, to pomaszerować do supermarketu i kupić porządny sweter. Który mam do dziś. Niestety, nie tu - został w Warszawie.

Drugie zaskoczenie czekało w sklepie. Tuż pod moim domem znajduje się sklep spożywczo-przemysłowy Rimi. Sieć ta jest na Łotwie bardzo powszechna i występuje w kilku wersjach - mini, maxi, super, hiper i niewykluczone, że coś tam jeszcze. "Mój" Rimi jest mini. Szybko się jednak przekonałam, że przymiotnik ten dotyczy wyłącznie powierzchni. Bo gdy chodzi o ceny, są one maxi, a nawet hiper. Niektóre produkty przebijają nasze trzy lub czterokrotnie. A najzabawniejsze, że zasada ta dotyczy także naszego Łaciatego, które tu nazywa się inaczej i inaczej też kosztuje. Tylko łatki pozostały te same. Stojąc przy półce z mlekiem, prawie się popłakałam - raz ze wzruszenia, dwa z żalu, że Łaciatego raczej nie kupię. Generalnie, wygląda na to, że lodówkę mam za dużą, bo zakupy będą raczej skromne.

O innych niespodziankach napiszę kiedy indziej. Godzinne przesunięcie czasu do przodu powoduje, że poranne wstawanie chwilowo także mnie lekko zaskakuje. Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz