Każdy kto bywa na Facebooku, zetknął się ze zjawiskiem pleniących się tam jak chwasty rozmaitych "testów" i "quizów". Ich główną funkcją jest, jak się wydaje, odkrywanie przed nami nieodgadnionych głębin naszego jestestwa. Można się z nich dowiedzieć rzeczy arcyciekawych. A to, jakim jesteśmy kolorem. A to, który z bohaterów bajek Walta Disneya jest nam najbliższy. A to, ile mamy naprawdę lat. Same rewelacje.
Dosyć długo opierałam się pokusie sprawdzenia tego czy owego o sobie, choć muszę przyznać, że pokusa, by się dowiedzieć, ile mam naprawdę (sic!) lat, była ogromna, tym bardziej, że od jakiegoś czasu podejrzewam, że to, co stoi jak byk w moim dowodzie osobistym, musi być jakimś gigantycznym nieporozumieniem. Dziś jednak pękłam. Może dlatego, że zaplanowany na ostatni, przedłużony o poniedziałek weekend, krótki wyjazdowy urlop wziął w łeb, przez co od rana tkwię w czymś w rodzaju rozgoryczenia.
Tak czy siak, drastycznie spadła moja odporność na pokusy. Kiedy zatem na mojej fejsowej tablicy pojawił się zachęcający komunikat "Sprawdź, jaką jesteś przyprawą", postanowiłam zaryzykować. Zasadniczo, nie mam nic przeciwko żadnej przyprawie, zatem jakakolwiek odpowiedź będzie okej. No, może poza chili, bo to by oznaczało naprawdę wredny charakter. Sprawdziłam. Okazało się, że jestem wanilią, co opatrzone zostało dodatkowym komentarzem, z którego wynikało, że do anioła brakuje mi tylko skrzydeł. Hm - pomyślałam - nieźle. Muszę o tym koniecznie powiedzieć mężowi...
Postanowiłam zetem pójść za ciosem. Przejrzałam sobie tablice moich znajomych i w trymiga znalazłam tam wiele fajowych testów osobowości. Np. "Jaką postacią z bajek jesteś". Koleżanka, która udostępniła swój wynik, okazała się jakimś obrzydliwym, zielonym i szczerzącym kły stworem, o co nigdy w życiu bym jej nie podejrzewała. Trochę mnie to zasmuciło - ot, pozory mylą, ale i na chwilę zahamowało mój zapał do poznawania samej siebie. A co, jeśli okażę się wilkołakiem? Ryzyk-fizyk. Klik, klik i - proszę! Jestem elfem! Ślicznym, małym, różowym elfikiem. Przypuszczam, że gdybym ten wynik udostępniła, niejeden by się zdziwił.
Zdążyłam jeszcze tylko sprawdzić, że lat mam akurat tyle, na ile się czuję. Dalszą eksplorację mojego jestestwa przerwał mi telefon z pracy, z gatunku tych, co to szybko sprowadzają na ziemię. I to niezależnie od tego, jak bardzo waniliowym elfem się jest. Jednak, jako że zawsze bliskie mi było Sokratesowe "poznaj samego siebie", na pewno do tych badań powrócę. W końcu, muszę się przecież dowiedzieć, czy jestem bardziej jazzem, folkiem czy muzyką klasyczną. Heavy metal odrzucam w przedbiegach. Cholera, a może niesłusznie...?
Dosyć długo opierałam się pokusie sprawdzenia tego czy owego o sobie, choć muszę przyznać, że pokusa, by się dowiedzieć, ile mam naprawdę (sic!) lat, była ogromna, tym bardziej, że od jakiegoś czasu podejrzewam, że to, co stoi jak byk w moim dowodzie osobistym, musi być jakimś gigantycznym nieporozumieniem. Dziś jednak pękłam. Może dlatego, że zaplanowany na ostatni, przedłużony o poniedziałek weekend, krótki wyjazdowy urlop wziął w łeb, przez co od rana tkwię w czymś w rodzaju rozgoryczenia.
Tak czy siak, drastycznie spadła moja odporność na pokusy. Kiedy zatem na mojej fejsowej tablicy pojawił się zachęcający komunikat "Sprawdź, jaką jesteś przyprawą", postanowiłam zaryzykować. Zasadniczo, nie mam nic przeciwko żadnej przyprawie, zatem jakakolwiek odpowiedź będzie okej. No, może poza chili, bo to by oznaczało naprawdę wredny charakter. Sprawdziłam. Okazało się, że jestem wanilią, co opatrzone zostało dodatkowym komentarzem, z którego wynikało, że do anioła brakuje mi tylko skrzydeł. Hm - pomyślałam - nieźle. Muszę o tym koniecznie powiedzieć mężowi...
Postanowiłam zetem pójść za ciosem. Przejrzałam sobie tablice moich znajomych i w trymiga znalazłam tam wiele fajowych testów osobowości. Np. "Jaką postacią z bajek jesteś". Koleżanka, która udostępniła swój wynik, okazała się jakimś obrzydliwym, zielonym i szczerzącym kły stworem, o co nigdy w życiu bym jej nie podejrzewała. Trochę mnie to zasmuciło - ot, pozory mylą, ale i na chwilę zahamowało mój zapał do poznawania samej siebie. A co, jeśli okażę się wilkołakiem? Ryzyk-fizyk. Klik, klik i - proszę! Jestem elfem! Ślicznym, małym, różowym elfikiem. Przypuszczam, że gdybym ten wynik udostępniła, niejeden by się zdziwił.
Zdążyłam jeszcze tylko sprawdzić, że lat mam akurat tyle, na ile się czuję. Dalszą eksplorację mojego jestestwa przerwał mi telefon z pracy, z gatunku tych, co to szybko sprowadzają na ziemię. I to niezależnie od tego, jak bardzo waniliowym elfem się jest. Jednak, jako że zawsze bliskie mi było Sokratesowe "poznaj samego siebie", na pewno do tych badań powrócę. W końcu, muszę się przecież dowiedzieć, czy jestem bardziej jazzem, folkiem czy muzyką klasyczną. Heavy metal odrzucam w przedbiegach. Cholera, a może niesłusznie...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz