Taki przynajmniej mam zamiar. O filmie słyszę od wielu miesięcy - najpierw od koleżanki, która poszła do kina, obejrzała i wpadła w zachwyt, potem od mediów - głośno, głośniej, coraz głośniej, w miarę jak zbliżał się termin rozdania Oscarów, a szanse "Idy" rosły.
Wiele razy mieliśmy z mężem się wybrać. Jakoś nie wyszło. Zatem kompletnie nie mam pojęcia, czy "Ida" dobra, wybitna, czy wręcz przeciwnie. Nie wiem też, jakie niesie przesłanie. Tymczasem jednak całkiem bezinteresownie cieszę się z tego polskiego Oscara. I tej satysfakcji nie mąci nawet nieco kąśliwy (czyżby nutka zawiści?) komentarz Agnieszki Holland, że musiał facet aż z Oksfordu przyjechać, żeby Akademia doceniła polską produkcję. Skoro tak, to fajnie, że przyjechał, zwłaszcza że dzięki temu, na oscarowej gali wygłosił niezłą mowę, w języku, który wszyscy na sali zrozumieli.
Jak już dotrę na "Idę, kto wie, może powieszę pieska albo dwa (miłośników zwierząt uspokajam: METAFORYCZNIE). A może zapieję z zachwytu. A może ani jedno, ani drugie. Ale i tak będzie mi miło, że tym razem Oscar poszedł w polskie ręce. W końcu, to nie zdarza się co roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz