COVID-19 nie odpuszcza, dyskusja "szczepić się, nie szczepić" trwa w najlepsze, lockdown wisi w powietrzu i tylko święty Mikołaj może nas przed nim uratować. W tym kontekście pewien znajomy opowiedział mi pouczającą historię, którą postanowiłam się z tobą, miły Czytelniku, podzielić. A było to tak...
Ten mój znajomy (imię i nazwisko znane redakcji, ale na potrzeby tego tekstu nazwijmy go Konstanty) jest wśród tych, co się zaszczepili pierwszą i drugą dawką. Tak się jednak złożyło, że (to ważne dla dalszego ciągu opowieści) choć mieszka w Warszawie, obie dawki przyjąć musiał w Pikutkowie Górnym, bo w Warszawie akurat kompletnie nie było szans, a w Pikutkowie można było od ręki. Podjął więc trud i dwukrotnie pokonał trasę stolica - Pikutkowo (180 km w jedną stronę), by w kwietniu stać się szczęśliwym posiadaczem "paszportu COVID-owego". Przy okazji zwiedził sobie Pikutkowo i stwierdził, że - jak to ujął - "turysta nie ma tam czego szukać, ale za to ośrodek zdrowia mają, że ho, ho". Obsłużono go uprzejmie, sprawnie i bez kolejki, bo w Pikutkowie wielu chętnych do szczepienia nie było.
Minęło kilka miesięcy i eksperci uznali, że aby zwiększyć szanse na przeżycie, należy przyjąć trzecią dawkę. Warunki są dwa - pesel 50 plus oraz pół roku odstępu od dawki drugiej. Konstanty postanowił zaufać ekspertom, a ponieważ spełniał oba warunki, odwiedził swoje Indywidualne Konto Pacjenta, oczekując, że znajdzie tam stosowne skierowanie. W duszy żywił nadzieję, że tym razem nie będzie musiał jechać do Pikutkowa, bo jego małżonka właśnie przyjęła trzecią dawkę w pobliskiej aptece.
Odwiedził swoje IKP raz. Odwiedził drugi. Odwiedził trzeci. Nic! Trochę się zirytował, ździebko zaniepokoił, ale jeszcze cierpliwie czekał. W końcu nie od rzeczy jego imię oznacza kogoś stałego i niezłomnego. Po mniej więcej miesiącu próżnych oczekiwań, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zadzwonił na infolinię NFZ. Skracając opowieść, powiem tylko, że wykonał tych telefonów ze dwadzieścia, nim w ogóle ktoś odebrał. Wyłożył swoją sprawę, a uprzejma pani po drugiej stronie kabla westchnęła z głębi piersi i poinformowała Konstantego, że "niestety, system nie działa jak należy, ale ona zrobi to ręcznie". Skierowanie miało się na IKP pojawić lada chwila.
Nie pojawiło się. Ani lada chwila, ani po tygodniu. Konstanty niezłomnie telefonował dalej. Któraś kolejna osoba z infolinii przekierowała go wreszcie do działu technicznego. Zaczęło się telefonowanie pod inny numer. Rano, w południe, po południu. Nic. Wreszcie Konstanty, lekko już zdesperowany, zadzwonił ok. godziny 22, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Uprzejma pani poinformowała go, że do 21.30 to oni oddzwaniają, a odbierają nowe telefony dopiero po tej godzinie. Przechodząc do meritum, zajrzała na IPK Konstantego, pogrzebała w nim trochę i zadała pytanie retoryczne: "Szczepił się pan w Pikutkowie Górnym?" Po czym wyjaśniła, że to wszystko wyjaśnia.
Znów skracając, sprawa wyglądała następująco. Żeby system wygenerował skierowanie na szczepienie trzecią dawką, poza dwoma wyżej wspomnianym warunkami, spełniony być musi jeszcze trzeci - ktoś z placówki podającej dawkę drugą musi kliknąć w systemie opcję "skierowanie zakończone" (chodzi o to pierwsze skierowanie). W sumie, logiczne. Tyle, że aby dojść do tego ostatniego kliknięcia, po drodze trzeba wykonać kilka innych. A - jak to ujęła pani z działu technicznego - "w małych miejscowościach personel nie bardzo sobie z tym radzi". Niestety jednak tylko ów personel może to zrobić, bo ktoś tak właśnie ten system zaprojektował.
Konstanty po raz kolejny postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Grzecznie poprosił panią, by mu jasno i po kolei wyłożyła, jakież to operacje musi wykonać personel w Pikutkowie, gdzie kliknąć i kiedy, by ostatecznie dojść do kliknięcia finalnego. Wykuł to na blachę i... zadzwonił do pięknego ośrodka zdrowia w Pikutkowie. Kiedy wytłumaczył, o co chodzi, pani po drugiej stronie kabla wyraźnie się przestraszyła. Cichcem naradziła się z kimś obok, po czym powiedziała: "Wie pan co? To może lepiej niech pan przyjedzie do Pikutkowa, a my tu pana od ręki zaszczepimy!" Ręczyła przy tym honorem, że wszystko będzie jak trzeba i nawet nowy paszport COVID-owy mu wydrukują.
Konstanty przez chwilę czuł pokusę, by skończyć te męki i faktycznie szarpnąć się do Pikutkowa. Ale przyszło mu do głowy, że przecież nikt zaręczy, że ta trzecia dawka będzie ostatnią. I że jeśli przy czwartej, piątej..., siódmej i tak dalej miałby się za każdym razem wybierać do Pikutkowa, to zwyczajnie nie ma na to ochoty. Aż tak piękny ten ośrodek zdrowia nie jest. Poprosił więc grzecznie panią z ośrodka, by zechciała jednak zmierzyć się z demonem informatyki i przejść się z nim pod rękę ścieżką kliknięć.
Klikali tak sobie przez kolejne kilkanaście minut, by wreszcie dotrzeć do opcji "zakończ skierowanie". Sukces! Konstanty pożegnał się z panią z Pikutkowa, która w międzyczasie stała mu się bliska jak, nie przymierzając, siostra lub szwagierka. Zdarzenie to miało miejsce dwa dni temu. Teraz Konstanty w napięciu odwiedza swoje IKP, wypatrując skierowania na trzecią dawkę. Podobno system generuje skierowania raz w tygodniu. Napięcie rośnie!
PS. W historii tej nie zmyśliłam ani słowa, za wyjątkiem nazwy Pikutkowo Górne. Nie chciałam ujawniać prawdziwej nazwy tej miejscowości, żeby nie narazić na przykrości personelu tamtejszego ośrodka zdrowia. Naprawdę się starali!
Zdjęcie bez związku z tekstem, ale coś trzeba zamieścić |